Recenzja książki: Skarby hrabiego

Recenzuje: mrowka

Grupa przyjaciół wyrusza na poszukiwanie skarbu. Ruiny zamku, tajemniczość i niebezpieczne przygody. Ile to już razy ten temat w różnych wariantach stawał się motywem przewodnim książek dla młodzieży? Aneta Cierechowicz odkrywa go ponownie – i modyfikuje. A raczej przedstawia z innej strony. Ale po kolei…

 

Akcja toczy się w Kobylepolu. Prolog powieści „Skarby hrabiego” przenosi nas w grudzień 1939 roku. Nocą pan hrabia i jego służący, woźnica Kajetan, ukrywają w przygotowanym naprędce podziemnym pomieszczeniu skrzynie i worki z nieznaną czytelnikom zawartością. Następny rozdział i jednocześnie pierwsza część właściwej opowieści to już kwiecień 2000 roku. Krychna podsłuchuje w autobusie rozmowę dwóch starszych panów. Według pasażerów „ostatni hrabia na Kobylepolu, pan Mycielski, zakopał rodzinny majątek, by mu go wojsko, hmm, nie odebrało i nie rozdało potrzebującym”. Krychna ma trzynaście lat i święcie wierzy w możliwość istnienia ukrytego skarbu. Swoim entuzjazmem zaraża kolegów: Grzesia, Marcina i Filipa oraz koleżanki: Natalię, Izę i Madzię. Po burzliwych dyskusjach przyjaciele decydują się na wyprawę po skarb – od tej chwili w kąt idą przygotowania do matury (bądź po prostu do zakończenia roku szkolnego), ważne zaczynają być tylko sprawy związane ze skarbem. Bazę wypadową dla poszukiwań będzie stanowić dom kuzynki Krychny, Helenki. Pod nieobecność Helenki i jej męża, Krysia z koleżankami ma zająć się małymi dziećmi gospodarzy: ośmioletnim Adasiem i dwuletnim Gabrielem. Niełatwo jest połączyć pilnowanie maluchów i szukanie drogocenności…

 

Po długich przygotowaniach przyjaciele dotrą do podziemi pałacowych i tu zacznie się właściwa część wyprawy i właściwa część opowieści. Odtąd bowiem akcja będzie się toczyć głównie pod ziemią, autorka zaś postara się jak najwierniej odtworzyć problemy techniczne i szczegóły ekspedycji piwnicołazów. Na tle zamkowych przygód nabudowuje się drugi, chyba dla Cierechowicz ważniejszy, temat – uczuć rodzących się między uczestnikami wyprawy. Każdy do kogoś wzdycha, a jeśli nie wzdycha, to zacznie, przy czym pary dobierają się idealnie i nie ma mowy o dodatkowych komplikacjach sercowych. Jeśli już – to o niewielkich. Wątku miłości jest tu więcej niż wątku skarbów – niektórzy tworzą szczęśliwe związki, inni właśnie się sprzeczają (co doprowadzi tylko do umocnienia więzi międzyludzkich), jeszcze inni dokuczają sobie, bo nie chcą wyznać prawdziwych uczuć, są też pary nieśmiałe i pary, w których jedno przeżywa nieszczęśliwą miłość zadowalając się jednostronnością uczuć.

 

Naprawdę, wykazała się tu Cierechowicz nie lada inwencją, próbując jak najpełniej przedstawić czasem niewytłumaczalne i nielogiczne zachowania nastolatków. Czasami może być tego trochę za dużo, o wiele cenniejsza wydaje się przedstawiona świetnie nić przyjaźni. Ale młodym czytelniczkom powinno się to spodobać. Dlaczego uważam, że to powieść modyfikująca znany schemat? Po pierwsze właśnie przez wtręty obyczajowe, które niekiedy dominują. Po drugie – bo została tu przedstawiona nie tyle droga do odkrycia skarbu, co trudności techniczne. Opis podziemnych korytarzy i dróg, zasypywania się tuneli i akcji ratowniczych – motywu poszukiwania skarbu tu nie brakuje, ale jest to właśnie motyw przedstawiony od strony wykonania. Przeważnie zanim grupa zapaleńców dotrze do ukrytego skarbu, musi wykonać ogromną pracę umysłową, pokonać ewentualnych wrogów czy konkurentów – łopatę zaś wbija się w ziemię w ostatnich… no, może przedostatnich scenach. Tu inaczej – wystarczają ogólne przesłanki i przypuszczenia na temat istnienia skarbu, plotki dotyczące miejsca jego ukrycia – i już wyrusza się na wyprawę. Bez długich przygotowań i bez wiedzy – wystarczy zapał. Ale to uroki młodości. Brakowało mi tu dopracowania szczegółów – choćby dostatecznego umotywowania zgody starszych uczestników wyprawy – trudno sądzić, żeby maturzysta bez mrugnięcia okiem biegł szukać ukrytego pod ruinami pałacu skarbu, ale rozumiem, że autorka nie chciała komplikować sytuacji niepotrzebnymi scenkami.

 

I tak na początku miałam wrażenie, że Cierechowicz tworzy zbędną czytelnikom „rozbiegówkę”, że trochę boi się wstrzelenia we właściwy rytm akcji i potrzebuje kilku zbędnych dialogów – przedstawia bowiem zwyczajne i możliwe rozmowy – nienaturalne jednak i zupełnie zbędne w powieści. Ale to wrażenie obejmuje zaledwie kilka stron, potem udaje się autorce wbić w tok opowiadania. Druga uwaga w kwestii stylu – mnie to razi, ale młodym czytelnikom może wydać się zwyczajne czy obojętne – bywają u Cierechowicz chwile zdrabniania wszystkich rzeczowników w obrębie całego akapitu. O ile taki zabieg jest zupełnie normalny w typowych rozmowach zakochanych i uzasadniony przy dziecięcych oznajmieniach – o tyle trudno uznać za normalny w przypadku dialogu dwóch pełnoletnich chłopaków. Autorka w ogóle nie uświadamia sobie tych zdrobnień – nie są to próby indywidualizowania stylu, a efekt braku uwagi czy wyczucia. Tak samo jest z niepasującymi do całości erudycyjnymi wstawkami. Na szczęście takie potknięcia przydarzają się dość rzadko i są wyraźne dla wyczulonych na podobne błędy czytelników. Poza tym książka napisana jest lekko i dowcipnie, łączy powieść przygodową z obyczajówką. Dobra na deszczowe, ponure dni.

Kup książkę Skarby hrabiego

Sprawdzam ceny dla ciebie ...

Zobacz także

Zobacz opinie o książce Skarby hrabiego
Książka
Skarby hrabiego
Aneta Cierechowicz
Inne książki autora
Malarka
Aneta Cierechowicz0
Okładka ksiązki - Malarka

Zwykła-niezwykła opowieść o pasji, dojrzewaniu i pogoni za marzeniami. Dla Gabi, młodej dziewczyny z Krakowa, nadszedł czas, by opuścić rodzinne miasto...

Bractwo Kruków
Aneta Cierechowicz0
Okładka ksiązki -  Bractwo Kruków

Wiedza jest równie cenna, co niebezpieczna Włamanie do dziewiętnastowiecznych zbiorów archiwum w Poznaniu wzbudza sensację wśród licealistów zafascynowanych...

Zobacz wszystkie książki tego autora
Cytaty z książki

Chłopcy stali przed otworem, z którego ziała ciemność. Ciemność i smród. Początkowo doznania zapachowe były przytłumione za sprawą drzwi znajdujących się zaraz za ścianą. Bobas otworzył je bez specjalnego trudu, napierając na nie z całej siły ramieniem. Stare zawiasy puściły, zgrzytając i krusząc ścianę.

Żaden z odkrywców nie spieszył się ze skierowaniem snopu światła z latarek w trzewia mroku. Choć nie mówili tego głośno, czuli to samo co koleżanki. Jeszcze przez parę sekund chcieli się łudzić, że dotarli wreszcie do końca podziemnego labiryntu. Otrzepali ręce, przetarli twarze, wyprostowali kręgosłupy i wziąwszy mimo silnego odoru głęboki oddech, spojrzeli na siebie.

- Na trzy - zasugerował Marcin, a pozostali skinęli na zgodę.

- Raz, dwaaa... i... trzy - policzył.


Więcej
Reklamy