Przecież każdy ma czasem ochotę uciec. Zamknąć za sobą wszystkie drzwi i zacząć nowe, zupełnie inne życie. Gdzieś, z dala od tych ludzi, z którymi jest się tak blisko. Często ucieczka taka nie jest zwykłym pragnieniem – jest szczytem marzeń, osiąganym przez nielicznych. Wymaga albo tylko wielkiej odwagi, albo wielkiej odwagi i niczego do stracenia. Nieraz jednak jest wynikiem rozpaczy. Greta zaryzykowała. Charakteru można jej pozazdrościć. Takiej kobiecie, pewnej siebie i swojej wartości, musiało się powieść. Świadomość tego, że wystarczy jedno słowo i jeden gest, żeby osiągnąć to, czego się pragnie – oto droga do sukcesu. Znakomita praca, dobrzy znajomi.
Greta ma niemal wszystko. I tu pojawia się wątpliwość, rozbijająca tę piękną mozaikę na tysiąc kawałków: przecież nie ma czegoś takiego jak życie w świecie idealnym. Ano właśnie – nie ma. Nad Gretą wisi tajemnica, której ona sama nie potrafi rozwikłać. Jej przeszłe życie, zanim zdecydowała się na ucieczkę, jawi się jako ciemna plama w jej pamięci. Wspomnień brak. Może poza jednym. Poza zielonym krokodylem odwiedzającym ją w snach…
Felietony Edyty Szałek pt. „Miasteczko blisko morza”, pisane przez półtora roku dla „Zwierciadła”, to preludium drogi pisarskiej autorki. Po nim nadszedł debiut powieściowy, obok którego nie można przejść obojętnie. „Sen Zielonych Powiek”. Książka, która czaruje. Wabi zwinnością języka i nęci tajemnicą. I choć mówi o rzeczach zwykłych, o codzienności – uwodzi. Tak jak Greta kolejnych mężczyzn. Jest bezwzględna dla czytelnika, pozwala upajać się sobą tylko do ostatniej strony. Co takiego niezwykłego jest w tej powieści? W zasadzie nic. Tajemnica jak tajemnica. Motyw oniryczny powszechnie znany i stosowany.
Powieści psychologicznej, mianem której zdecydowanie można określić „Sen Zielonych Powiek”, też nie wynalazła Szałek. A jednak. Jednak książka ma w sobie „to coś”. To chyba po prostu umiejętność zrozumienia czytelnika, a co za tym idzie – przeprowadzenia takich manewrów taktycznych w treści i stylistycznych na płaszczyźnie języka, by przyciągnąć i, co najważniejsze, przekonać do siebie. Przy okazji zawarcie prawd uniwersalnych, uchwycenie w postaci Grety tego, co i każdy z nas może znaleźć w sobie. Ten oniryzm to też nie do końca taki, jakby mógł się wydawać. Obrazowania surrealnego nie doświadczymy w powieści Szałek. Poza dziwnymi snami o krokodylu, życie bohaterki toczy się normalnie. A drugie dno, odkryte nagle i nieomal brutalnie, zaskakuje, choć, znów teoretyzując, nie powinno. Może dlatego, że teoria z praktyką często nie idą w parze, powieść Szałek czyta się i żałuje, że nie może być dłuższa. Bo przecież przyjemnie jest, kiedy ktoś umie tak trafnie dobierać słowa i czarować językiem. Anna Szczepanek
Flora traci ojca. Jego śmierć działa niczym katalizator wyzwalający zmiany w całej wielopokoleniowej rodzinie. Bo los Flory jest nierozerwalnie związany...