Gdy kończysz osiemnaście lat i szkołę średnią, wydaje C się, że świat stoi przed Tobą otworem, że możesz wszystko. Marzeniem Chloe, odkąd przeczytała pewien artykuł w National Geographic, jest zobaczyć Barcelonę. Wspólnie z przyjaciółką od dawna planują wyjazd. Rodzice dziewczyny nie są tym pomysłem zachwyceni, wymyślają setki powodów, dla których nie powinna wyjechać, włącznie z propozycją, że skoro tak jej zależy na plaży, to ojciec zawiezie ją na pobliską, a jeśli bardzo chce jechać za granicę, to może ją zawieźć nawet do Kanady. Dziewczyna jest jednak uparta i wierci rodzicom dziurę w brzuchu. W końcu wstawia się za nią babcia, która obiecuje, że zasponsoruje podróż obu dziewczynom i ich chłopakom, jeśli pojadą do Barcelony... pociągiem przez Rygę, Warszawę, Treblinkę. Dziwny to pomysł, okazuje się jednak, że ma drugie dno. Przodkowie Chloe pochodzą z Łotwy, a od strony matki – z Chin. Wybuchowe połączenie, ale tak przecież wygląda to w Ameryce. Większość jej mieszkańców to przecież potomkowie imigrantów z całego niemalże świata. Młodzi ludzie mają zatem poznać rodzinę babci Chloe, a przy okazji zapoznać się na miejscu z dramatyczną historią Europy. Ta podróż odmieni ich życie. Żyli dotąd w bezpiecznym środowisku amerykańskiego przedmieścia. Trafią teraz do niebezpiecznej, dzikiej dżungli, gdzie nie ma normalnych warunków, a każdy skrawek ziemi przesiąknięty jest wojenną historią.
Będąc już Polsce, poznają amerykańskiego chłopaka, który podróżuje po świecie na własną rękę i przypadkowo jest skarbnicą wiedzy o zbrodniach nazistów, a te nieodmiennie budzą grozę. Johnny obrazowo opisuje wydarzenia, które miały miejsce w obozach zagłady. To musi robić wrażenie.
Tyle ogólnego zarysu, bo książka jest potężna, liczy ponad 570 stron drobnym drukiem. Jest rozwlekła niczym proza Dostojewskiego, do którego zresztą autorka często nawiązuje. Mnóstwo tu detali, które nie posuwają akcji do przodu, przeciwnie, spowalniają całość boleśnie. Od pojawienia się pomysłu do jego realizacji upłynąć musi 130 stron. A przecież polski czytelnik czeka ze szczególną niecierpliwością na rewelacje o swoim kraju. Tymczasem musi uzbroić się w cierpliwość. Najpierw przyjdzie mu bowiem pobieżnie zwiedzić Łotwę, poznać kilkoro tamtejszych mieszkańców, nim akcja przeniesie się do Polski. A tam – jakby się czas zatrzymał. Brudno, ciasno, śmierdząco. Hostel w centrum Warszawy - brudny i zawszony, pociągi - przepełnione, ludzie jacyś mało sympatyczni. Można się trochę burzyć na taki wizerunek ojczyzny.
Jednak ta powieść nie opowiada tak naprawdę o Polsce. To historia o dojrzewaniu, dochodzeniu do dorosłości, poszukiwaniu tożsamości. Bohaterowie to młodzi Amerykanie, pełni marzeń i planów. Jeden z nich pragnie wygrać konkurs literacki, europejska podróż ma być dla niego natchnieniem. A sama Chloe ma znaleźć w sierocińcu braciszka, którego będą mogli wesprzeć finansowo lub nawet adoptować jej rodzice. Niestety, podczas lektury odnieść można wrażenie, że oto przedstawiciele "lepszej" cywilizacji przybyli na obrzeża kultury, by obserwować, jak żyją tu ci biedni ludzie, pozbawieni wszystkich dobrodziejstw zachodniego świata. Żyją z piętnem okrutnej przeszłości, ale nie przywiązują do niej wagi, nie są sentymentalni. Pozostają raczej obojętni, znieczuleni. Amerykanie wybudowaliby multimedialne muzeum, z pewnością nie zostawiliby smutnego, pustego pola w miejscu kaźni tysięcy Żydów. Cóż, tym się chyba różnimy.
Autorka próbowała dołożyć wątki sensacyjne, poczucie zagrożenia, które jednak szybko schodzą na dalszy plan. Niestety, czujemy też podczas lektury, że młodzież i tak wróci do siebie i będzie żyć dalej tak samo, jak żyła wcześniej. O zostawionych w Europie historiach z pewnością zapomni. Oby tak się nie stało.
Kolejna po „Jedenastu godzinach” i „Czerwonych liściach” część bestsellerowego cyklu Paulliny Simons. Koniec lat siedemdziesiątych...
Pełna napięcia, klaustrofobiczna i wciągająca bez reszty. Kontynuacja serii sprzedanej w blisko milionie egzemplarzy. Na terenie uniwersyteckiego kampusu...