Ciało poetyckie wiersza u Eugeniusza Tkaczyszyna-Dyckiego ogólnie jest materią bardzo trudną do opanowania, a co dopiero po pierwszej lekturze, zwłaszcza kiedy obcujemy ze zbiorem wierszy, tak jak to ma miejsce w tym przypadku. Dlatego warto pamiętać, iż każdy wybór jest nieco innym portretem autora, jak przestrzega nas Jacek Gutorow. A więc jaki portret poety odnajdziemy w tomie „Rzeczywiste i nierzeczywiste staje się jednym ciałem. 111 wierszy”?
Wkraczając w poetycki świat Dyckiego, w pierwszej kolejności poraża nas jego ciemny, mroczny klimat śmierci i choroby. Śmierć towarzyszy nam od pierwszej strony tomiku, od pierwszego wiersza i pozostaje integralną częścią, najważniejszym obrazem, ikoną przy dalszej lekturze. Będzie z nami od początku, od poniedziałku w dzień targowy, gdy się z babami głośno pospolitować zacznie, jak w wierszu „Początek tygodnia”. Następnie objawi się w postaci chłopca – kochanka zdolnego do pieszczot i dyskrecji („Młodzieniec o wzorowych obyczajach”), często będzie deszczem, mżawką wysoko w górach, ale prawie zawsze pozostanie zespolona z istotą poezji, jak w wierszu „Szmugler”, gdzie powiedziane jest wprost, iż to „nieobecni piszą coraz ciemniejsze wiersze”. Dlaczego ciemniejsze? Poeta nie waha się nazwać poezji brudem pod paznokciami, który chce przeszmuglować, gdyż nie sposób znaleźć spokoju w rzeczy niesłownej. To właśnie ów ciągły niepokój zmusza poetę do sięgania nie tyle po nowe słowa, frazy i zdania w swoich utworach, co do ciągłego powtarzania tych samych stwierdzeń, opisywania jednego uczucia, ponieważ istotą poezji jak sam mówi: „jest nie tyle zasadność co bezzasadność napomknień i powtórzeń”.
Kolejnym tropem poetyckim bardzo często eksponowanym w twórczości autora „Zaplecza” jest kamień. Ten sam, który był budulcem u Tadeusza Borowskiego w jego „Kamiennym świecie”. Właśnie figura „kamienia”, obok śmierci, deszczu i bólu stanowi elementarną cząstkę metaforyki u twórcy „Nenii”. Z nim i do niego porównane zostają: śmierć, miłość i poezja, a także pokarm matki dla dziecka. W wierszu „Powołanie” poeta współczesny, jakim sam się nazywa Dycki, apeluje, aby włożyć mu kamień milczenia między zęby, „który się zaślini i wedrze grubo głębiej i będzie robił za poezję” (a to przecież sam Norwid). Recepta na poezję jest bardzo prosta: kto potrzebuje natchnienia, musi się obracać nie tylko „pośród kamieni ale i nieczytelnych inskrypcji”. Kamień prócz symbolu poetyckiego uniesienia stanowi również pokarm dla kochanków, jak to ma miejsce w utworze zatytułowanym „Kamień pełen pokarmu”.
Ciekawe konotacje daje następny trop poetycki, jakim jest cierpienie. Wywodzi się wprost od śmierci, której nadejście powoduje w ludziach strach i zmusza ich, aby dokonali przeglądu uzębienia, a tym samym zbadali degradację swego człowieczego ciała. Dodajmy: składającego się z ognia chorób, szmat gorejących i piasku, bynajmniej nie na ugaszenie owego płomienia. Ten motyw gorejących wnętrzności nie jest obcy literaturze i zazwyczaj odnosi się do ognia namiętności, jakie człowiek w sobie ukrywa. Po jego ugaszeniu zostaje już tylko ciemność. Na zakończenie słów kilka o miłości w wykonaniu Dyckiego, a podkreślmy: nie jest to temat prosty i jednoznaczny w jego przypadku. Już od pierwszego zagubienia w górskim schronisku akt homoseksualny będzie towarzyszył podmiotowi wierszy i zaprowadzi go do Leszka, swej jedynej miłości. Ale nie jest to miłość zwyczajna, lecz naznaczona również piętnem śmierci, bardzo często będzie padało stwierdzenie, że obcowanie z ciałem ukochanego chłopca jest obcowaniem z martwym ciałem człowieka.
Co charakterystyczne, konstrukcja tomiku przypomina brulion, brudnopis, w którym odnajdujemy kilka wersji tego samego wiersza, nieznacznie zmienionego, ale z zachowanym sensem całości. Zabieg taki sprawia, że mamy wrażenie, iż obcujemy z powstawaniem wiersza hic et nunc. Nie da się jednak ukryć, że czasami odczucie to ma wiele wspólnego z przekonaniem, że poeta pozostaje autorem jednego i tego samego wiersza. Coś jakby poezja powracającej czarnej fali, która co rusz wyrzuca nam na brzeg coraz to nowe kolorowe obrazy, szczątki pamiątek, fragmenty przeszłości, często bardzo bolesnej. Co zaś się tyczy ogólnej oceny poezji Dyckiego, nie pozostaje mi nic innego, jak zachęcić wszystkich czytelników do sięgnięcia i zapoznania się z tą jakże ciężką materią, lecz bardzo, ale to bardzo wartościową.
W tomie "Imię i znamię" Dycki porusza się w kręgu swoich obsesyjnych problemów, w tej samej – wydawałoby się – poetyckiej rzeczywistości. Jednak...
Poeta pisze od wielu lat swój cykl liryczny. Kolejne utwory przetwarzają obecne motywy z zamkniętego słownika, dopisują się do wcześniejszych na zasadzie...