Bez wątpienia Sławomir Shuty na stałe zakorzenił się w literackiej Świętej Trójcy Młodych Polskich Twórców. Obok prekursorów – Doroty Masłowskiej i Michała Witkowskiego, jest najbardziej rozpoznawalnym pisarzem młodego pokolenia. Wspólnym elementem charakterystycznym dla nich są lingwistyczne eksperymenty. Pisarz mający w swoim dorobku wydaną w 2004 roku powieść „Zwał”, która zrewolucjonizowała ówczesny rynek literacki, podejmując koronną tematykę dla przełomu wieków, a także zbiór opowiadań „Cukier w normie” i uzupełniony „Cukier w normie z ekstrabonusem”, teraz zanurzył pióro w sfingowanej miejscowości, aby napisać książkę o ruchach.
Akcja umiejscowiona zostaje w zawieszonej w bliżej nieokreślonym czasie rzeczywistości. Prowincja, na którą najwyraźniej bóg (autor również piszę o Stwórcy małą literą, zapewne wyrażając stosunek doń) machnął ręką, najlepiej prezentuje się z lotu ptaka. Jest to niepozorna makieta, na której porozrzucano w nieładzie tekturowe pudełka, imitujące zabudowania mieszkalne i użytkowe. Domy bohaterów były bezkształtnymi bryłami o wyraźnych cechach architektonicznej samowoli. Sklecone byle jak sześciany, za priorytet stawiały sobie mocne stropy, które musiały utrzymać sypialniane pomieszczenia mieszkańców... Zbiorowość obdzieliła dwa miejsca porcją chwały. Pierwsze z ich to lokal, w którym wyłuszczane są najskrytsze tajemnice społeczności. Knajpa przechodziła trzy fazy świetności – od złotej po brązową. Przewijały się tam indywidua różnej maści, a w jego trzewiach rozgrywały się intrygujące sceny. Nieopodal supermarketu, gdzie aprowidowała się okoliczna społeczność, znajdował się lasek, w którym odbywały się wstydliwe rytuały.
Bardzo poważnym zarzutem w stronę pisarstwa Shutego będzie nieumiejętność inscenizacji wnętrza bohaterów w zajmujący sposób. Większość z nich to papierowe osobowości, dla których jedyną życiową potrzebą jest zaspokajanie swoich popędów. I tak wśród rozbrykanej gawiedzi przewijają się osoby, które drwią z odbiorcy eksplikując mu, że motywacja nie jest ważna, zasadnicze jest działanie. Ruch bardzo wiele zmienia, jest siłą motoryczną, która korzystając z przywileju kreacyjnego, ucina, lub wręcz przeciwnie – pieczołowicie dzierga egzystencjalną makatkę. Postaci odczytują pewne gesty na płaszczyźnie zwyczajnej zgrywy. Niedopowiedzenia, posępne spojrzenie, sprawiają, że w ich organizmach zwiększa się poziom hormonu szczęścia. Solidarne, subtelne przebąkiwanie, wzmaga napięcie. Shuty, najlepiej sprawdza się w krótkich formach. Świadom swoich umiejętności w „Ruchach”, wykorzystuje finezję opisu i notuje króciutkie, zasłyszane przypadkiem historyjki. Zebrawszy pokaźną ilość ustnych przekazów, zapisał je i ujął w formułę rozczłonkowanej powieści. Kilka facecji zasługuje na osobne rozświetlenie.
Do łez rozbawia bajanie Ditka na temat perspiracji stóp lubej – Trzepiotki. Nieprzyjazny zapach gwałtownie obniżył stopień pożądania i przyczynił się do kryzysu w ich związku. Groteskowe jest także przypadłość jednego z aktorów, który szczególną atencją darzył sklepowe manekiny. Pozorując rutynową czynność ludzi sceny, czyli rozdawanie autografów, wchodził z nimi w relacje, które winny rozgrywać się za parawanem przestrzeni sypialnej. Myśli innych mieszkańców również zaprzątają jedynie erotyczne dywagacje. Stali bywalcy szynku to lubieżni wyznawcy mitologicznego Bachusa. Czerpiąc z życia całymi garściami, oddają się frywolnym rozkoszom. Schadzki i wszeteczeństwo są głównym zajęciem populacji miasteczka. Rozpierając się na pokaźnych kanapach w lokalu, mężczyźni przyzywają sarny (tak nazywają kobiety), a następnie bez żadnych zahamowań dotykają najintymniejsze części ciała. Nad atmosferą wieczornych aktów zawieszona jest myśl o zbliżającym się piana party, podczas którego dochodzi do całkowitej degrengolady. Finalizująca scena dostarczyć może niepomierną ilość wykładni. Lepiąc nieobyczajne, acz miłe narządom płciowym fabuły, pisarz pozwala sobie na zadanie ciosu stagnacji. Bowiem to ruch toruje każdemu drogę przez tę lepką, pajęczą czasoprzestrzeń, w której przyszło im żyć. Dla nich istotna jest koegzystencja z aktywnością. Przeprawa przez teatralną erotyczną czeluść, predestynuje mieszkańców do zmiany pozycji, a co za tym idzie do ciągłych przekształceń myślowych. Próżno tutaj szukać linearnej akcji.
Shuty utkał tę książkę z kliszy i transformacji słownych, które budują nastrój małomiasteczkowości. Podczas aktu twórczego, zwierzał się, że całą swoją uwagę skupił na wątku miłosnym. Tak też się stało, bo Ruchach o jednoaspektowej odmianie uczucia traktują. Minusem jest subiektywna narracja, prowadzona z kilku perspektyw, a przez to stygmatyzowana poczuciem jednostkowości. Tę niezauważalną lukę stara się zapełnić obfitujący w niespotykane metafory język. Autor kpi z utartych zasad gramatycznych, wygina, przemienia i wykoślawia językowe uzusy. W tekście następuje rozproszenie stylów – od sentymentalnych listów kochanków, po retorykę, którą określa się jako „mówienie Masłem”.Przy czym Sławomir Shuty nie jest filologicznym epigonem. Zwyczajnie utrzymuje się w tej samej płaszczyźnie młodzieżowego slangu, który w powieści został rozbudowany o żargon erotyczny. W „Ruchach” porwani zostaniemy do konwulsyjnego tańca, w którym każdy gest, mimika twarzy, uścisk dłoni są sprawą zasadniczą. To książka o przemożnej potrzebie działania, zmiany stanu, pobudzania zmysłów.
Utrzymana w formie codziennych zapisków opowieść o losach młodego pracownika w dziale obsługi klienta wielkiego zagranicznego banku to namiętny...