Po przeczytaniu Orków zapadłem w stan głębokiej, intelektualnej nicości. I w błędzie będą ci, którzy pomyślą, że stan ów był przeznaczony na kontemplację wspaniałości, ech... napiszmy „dzieła” Michaela Peinkofera. Gdy się ocknąłem i zacząłem dostrzegać otaczającą mnie rzeczywistość, mogłem z całą odpowiedzialnością rzec – TAKIEJ książki dawno nie czytałem.
Na kursie medycznym uczyli nas, że wiadomości zawsze trzeba przekazywać w formie kanapki – dobre na początek, złe po środku i ponownie dobre. Tak, by zostawić po sobie zawsze pozytywne wrażenie. Taką niewprawiającą w stan przygnębienia klapsznitę. Zacznijmy więc od wyliczenia plusów Orków: rewelacyjna okładka, duża, przyjemna czcionka, idealny (najwygodniejszy do czytania) papier makulaturowy i rewelacyjne rysunki ozdabiające każdą stronę. I to było tyle, więcej plusów brak. Jeżeli chodzi o elementy reprezentujące pieczywo, nasza kanapka jest nieco uboga, składa się tylko z cienkiej pajdy znajdującej się na dole. Ponieważ natura próżni nie znosi, naszą ubożuchną kromkę zaraz przykryjemy grubą warstwą smakołyków.
W Orkach przeraża mnie wszystko. Przerażająca jest fabuła. Jej prymitywizm mentalnie miażdży, sprawia, że recenzent przeklina dzień, kiedy nauczył się czytać. Dwa mężne stwory, Balbok i Ranmar wyruszają przez mroczny świat, by zdobyć tajemniczy klejnot. Ów kamyk potrzebny jest im, by przełamać tabu jakie panuje w ich rodzinnej wiosce – zostali banitami, gdyż po przegranej bitwie nie powrócili wraz z uciętym łbem swego poległego wodza. W drodze spotykają mężnego wojownika i niezwykle piękną elfią księżniczkę (zgadnijcie drodzy czytelnicy, czy będziemy mieli do czynienia z chemią tych dwojga). Finał mało zabawnych, nużących i płytkich przygód ma miejsce w legendarnym elfim mieście. Kto zgadnie jak to się kończy?
Przerażające są postaci. Po skazie, jaką zostawili w mym literackim guście Sapkowski, Pratchett i R. A. Salvatore, oczekuję czegoś więcej niż schematycznego podziału na dobry, zły, brzydki i ładny. To co naprawdę powinno budzić przerażenie, czyli tytułowe orki, tak naprawdę tylko budzi politowanie.
Najbardziej jednak przerażający jest język. W żadnej, powtarzam, w żadnej książce fantasy z jaką miałem do czynienia, nigdy nie spotkałem się z tak prymitywnym, płytkim, bezpłodnym, bezbarwnym sposobem opisania świata przedstawionego. Nie wiem czy jest to zasługa tłumacza, czy może autora – jest to nieistotne. Książka napisana jest topornie, czyta się to wszystko ciężko, każda strona nuży, męczy. Trzeba iście anielskiej cierpliwości, by wytrwać do końca.
Andrzej Sapkowski powiedział w wywiadzie ze Stanisławem Beresiem, że do szału doprowadzają go autorzy, którzy wysilają niesłychanie skomplikowane zdania w rzekomym magicznym języku, a po tłumaczenia odsyłają do słownika zamieszczonego na końcu książki. Podobnie czyni Peinkofer. Nie wiem, po co, ani w jakim celu. Pewnie dlatego, że umieszczenie wypowiedzi, której sens da się wywnioskować z kontekstu czy toczącej się akcji, przekracza jego niezwykle skromne możliwości, wynikające z kiepskiego warsztatu literackiego. Żeby pobić rekord głupoty, na samym końcu mamy do czynienia z przepisem kucharskim na gulasz orków, przypominającym te z jakimi można się spotkać w tanich horrorach dla nieletnich (skrzydło nietoperza, larwy i robaki).
I na tym można by litościwie skończyć, ale nasuwają mi się jeszcze dwie rzeczy. Pierwsza: z tyłu okładki, ktoś opisał autora jako autora światowych bestsellerów. Bez komentarza. Druga: Jeżeli wasze dziecko czyta ciągle fantastykę i nie potrafi przez to dostrzec zalet otaczającego go normalnego życia, kupcie mu tę książkę. W jeden wieczór oduczy się czytać, zacznie pić, palić, chodzić na dziewczynki i stanie się stuprocentowym nastolatkiem.
I może na koniec, już zupełny, trzecia rzecz. Moja szefowa, gdy usłyszała, że z miłą chęcią wszedłbym w posiadanie owego tytułu (wszak nie znając jego treści) pomyślała, że chodzi owszem o orki, ale takie jak Willy. I szkoda, że tak się nie stało. Fabuła tego familijnego filmidła jest dziesięć razy bardziej porywająca niż ten pseudoliteracki gniot. Szkoda drzew i waszego cennego czasu.
Balbok i Rammar – przypadkowi bohaterowie – zostają zmuszeni do połączenia sił z Corwynem, łowcą głów i zabójcą orków...
Bracia-orkowie Balbok i Rammar w swojej ojczyźnie są czczeni jak bohaterowie. Objadając się Bru-Milem, popijanym mnóstwem posokowego, piwa orkowie toną...