Ta książka, która po raz pierwszy opublikowana została w 1995 roku, była niejako hołdem złożonym jednemu wybitnemu alchemikowi słowa – Julianowi Tuwimowi, przez drugiego, mistrza poezji lingwistycznej – Stanisława Barańczaka. „Pegaz zdębiał” to tom, który jednocześnie stał się ukoronowaniem i podsumowaniem (choć przecież nie zamknięciem) satyrycznych zabaw Barańczaka.
Przez ponad dziesięć lat od daty pierwszego wydania pozycja „Pegaz zdębiał” zdążyła przejść do klasyki polskiego humoru – ale też szybko stała się niemal białym krukiem – trudno dostępna pokazywała niedociągnięcia rynku wydawniczego. Wydawnictwo Prószyński i S-ka przyczyniło się teraz do spopularyzowania ważnej książki Barańczaka – a decyzja o wznowieniu i uzupełnieniu pierwszej wersji oznacza dziś jedno: przypomnienie najistotniejszych dla satyry lingwistycznej dokonań. Co ciekawe, a i zabawne, „Pegaz” Barańczaka stał się w XXI wieku bardzo szybko książką… snobistyczną i modną. Wypada się nią chwalić, nawiązywać do prywatnej teorii gatunków, próbować naśladowania nowej genologii i zabaw słowem. Satyrykom i humorologom chyba już – przez kilkanaście lat – znudziły się próby dorównania autorowi (bądź też klasyfikowania jego osiągnięć), drugie wydanie odkrywają dziś elity, które dotąd niepoważną stronę poezji Barańczaka miały w nosie.
Barańczak wyznacza w „Pegaz zdębiał” kierunki, w jakich może podążać satyryk-lingwista. Cała książka stanowi literacki żart, poważną parodię, a może też rejestr karkołomnych (językołomnych) odkryć. Literacki żart – bo chociaż zaznacza autor już w podtytule, że spróbuje usystematyzować swoje genologiczne eksperymenty, to przecież nie zrewolucjonizuje w ten sposób poetyki: co najwyżej uzupełni teorię satyry, chociaż jako odkrywca szymberyku czy auto-onanagramu i tak trafiać będzie do humorystyczno-żartobliwych przypisów. W końcu Barańczakowi nie chodzi o stworzenie przyczynku do badań nad humorem lingwistycznym: klasyfikacje stanowiące ramę książki są jedynie pretekstem do dowcipnych wyjaśnień i autorskich popisów rymotwórczo-słowotwórczych. Tak rodzi się poważna parodia. Poważna parodia z jednej strony teoretycznoliterackich i interpretacyjnych opracowań, które satyrę zwykle pomijają (podbarwione goryczą słowo wstępne doskonale pokazuje pożałowania godny stan badań nad żartem w polskiej literaturze), z drugiej – monumentalnego dzieła „Pegaz dęba” Juliana Tuwima. Tyle że „Pegaz dęba” (za sprawą Iskier i ta pozycja zostanie w najbliższym czasie przypomniana, to wręcz raj dla wielbicieli satyry) był swoistym archeologiczno-dokumentacyjnym dziełem.
„Pegaz zdębiał” ma charakter zdecydowanie kreacyjny. Mówiąc prościej: Tuwim wyszukiwał i klasyfikował marginalne gatunki pozwalające na przeprowadzanie językowych zabaw, Barańczak natomiast wybiera jedynie te elementy genologii, które dają pretekst do zabawy słowem (często jest to zabawa o wysokim stopniu skomplikowania), a potem modyfikuje je, tworząc nowe warianty gatunków. Służy to nie tylko intelektualnej rozrywce, ale również pewnemu zaakcentowaniu ważności „literatury niepoważnej”. Językołomne odkrycia przyniosą czytelnikom śmiech w połączeniu ze zrozumieniem satyrycznych mechanizmów uaktywnianych przez Stanisława Barańczaka. Zachwyca też jakość nowego wydania. Z recenzji pierwszego wydania (Puls, 1995) „Pegaz zdębiał”... najpewniej na widok książki Stanisława Barańczaka, książki o tym właśnie tytule. „Pegaz zdębiał”. Trudno mu się dziwić – bo dzieło Barańczaka przynosi niesamowite propozycje genologiczne, intrygujące zabawy słowem, nietypowe próby poskromienia języka oraz eksplozję twórczego wyzyskania dóbr literatury.
„Pegaz zdębiał” to – jak wyjaśnia podtytuł – „wprowadzenie w prywatną teorię gatunków”, łączące w sobie życie codzienne i poezję nonsensu. Barańczak, obracający się w świecie angielskiej poezji niepoważnej, znakomity humorysta, utworzył własny zestaw zabawnych gatunków literackich, budowanych z przekształceń istniejącego systemu genologicznego. Dla przykładu – w książce jest około 70 wariacji na temat limeryków (z obrazującymi gatunki wierszykami) – od ameryku (czyli limeryku amerykańskiego) po szymberyk (limeryk w hołdzie Wisławie Szymborskiej), mnóstwo idiomatołów (zwrotów frazeologicznych przekształconych dosłownie i naiwnie na język angielski – koń na biegunach to „a kind of horse living at the North and South Poles”). Stanisław Barańczak uczy też, jak pisać turystychy – to doskonałe rozwiązanie dla wyjeżdżających – należy umieścić na pocztówce wierszyk, którego pierwszy wers zawiera pozdrowienia z miasta, w jakim się akurat znajdujemy.
Autor „Pegaza” daje wzory poliględźb (naśladowanie za pomocą ojczystego języka mowy obcej), układa mankamęty – wierszyki, w których nie używa się pewnych głosek (wzrusza tekst „Jak wyglądałby „Pan Tadeusz”, gdyby w Paryżu w latach 1830 nie było jeszcze w sprzedaży programów komputerowych z polskimi czcionkami”). Pisze onanagramy – czyli anagramy onomastyczne, mówiąc prościej – tak przekształca nazwiska znanych twórców, by uzyskać zupełnie nowe, śmieszące do łez pseudonimy (np. Horst Szynke-Pomacaj to Jan Chryzostom Pasek, S. L. Superbawoł – Bolesław Prus, Gina Lollobrigida – żeby nie trzymać się wyłącznie rodzimych postaci – to „a big originall doll”). Poeta wymyśla też zdania, w których każda litera polskiego alfabetu występuje tylko jeden raz. Układa obszerne palindromy (najdłuższy liczy ponad 200 liter).
Wszelkie łamańce lingwistyczne, poparte ilustrującymi je zabawnymi przykładami, ukazują niezwykłe zdolności Barańczaka. Ale sił w zabawach językowych spróbować może każdy, gdyż autor wszelkie wymyślone (a raczej zmutowane) gatunki opatruje obszernym, wyczerpującym i dowcipnym komentarzem, wręcz zachęcając czytelników do podjęcia gry z mową polską. Fragment humorystycznego listu Barańczaka do Antoniego Libery najlepiej obrazuje moje odczucia po lekturze książki: „czy moja recenzja powie o tej poezji coś określonego, skoro wszystko wskazuje na to, że będzie się składała głównie z graficznych odpowiedników wybuchów śmiechu, rżeń oraz rzężeń?”. Właśnie taka myśl naszła mnie po przeczytaniu „Pegaza”, kiedy zabierałam się do napisania komentarza do książki. Dodatkowo jeszcze wzbogaciłabym te wybuchy śmiechu, rżenia i rzężenia o ogromny podziw dla maestrii warsztatowej, kunsztu literackiego i pomysłowości autora. A zresztą – przeczytajcie tę książkę sami. Naprawdę warto.
Antologia zawierająca 333 najsławniejsze okazy angielskiej i amerykańskiej poezji niepoważnej w wyborze i przekładzie Stanisława Barańczaka. "Fioletowa...
Książka autorstwa Stanisława Barańczaka Język poetycki Mirona Białoszewskiego ukazała się nakładem Ossolineum w roku 1974. Niniejsza edycja rozszerzona...