Nareszcie. Książka, której losy mogłyby posłużyć za kanwę osobnej powieści, książka, która przez ostatnie sześć dekad istniała niemal wyłącznie jako legenda, cytowana i znana przez nielicznych, książka ważna dla rozwoju satyry – została wznowiona przez wydawnictwo Iskry. „Pegaz dęba”, bo o tym monumentalnym dziele mowa, jest jednocześnie dowodem na komiczny potencjał tkwiący w grach językowych, a i rezultatem szperackiego hobby Tuwima. To owoc wieloletniej pracy, bezustannych poszukiwań i śledztw. Materiały do „Pegaz dęba” wojnę przetrwały wraz z innymi rękopisami autora w walizce, zakopanej na jednym z podwórzy.
Większość notatek została uszkodzona przez wilgoć i robactwo – „Pegaz dęba” przetrwał. Na szczęście, bo wątpię, czy któremukolwiek z dzisiejszych badaczy literatury niepoważnej i pseudoliterackich rozrywek chciałaby się tak pracowicie przypominać, omawiać i popularyzować bądź co bądź niszowe zjawiska. Tuwim dokonał czegoś, czego w polskiej literaturze i myśli humanistycznej brakowało – niejako w odpowiedzi na analogiczne pozycje z literatury światowej oraz – na potrzebę uporządkowania lingwistycznych zabaw istniejących czy pojawiających się gdzieś na marginesie wielkich dzieł.
„Pegaz dęba” stał się już klasyką refleksji humorologicznej, nie do pominięcia przy badaniach nad satyrą. Tuwim zebrał i skatalogował rozmaite rodzaje zabaw słownych, opisał mechanizmy dowcipu, a co najważniejsze: dał podstawy do kolejnych językowych eksperymentów (do niego odwołuje się między innymi Stanisław Barańczak w książce „Pegaz zdębiał”). Jego książka mimo upływu czasu absolutnie nie traci na wartości, wciąż zaskakuje. Zaskakuje to, co da się zrobić ze słowem, wtłaczając je w rygorystyczne formy. Właśnie specyficzne poetyki, wymogi formalne, kolejne utrudnienia narzucane i nakładane na siebie dobrowolnie to elementy, które składają się na egzotykę „Pegaza”. Dorównywanie starym mistrzom albo próby osiągnięcia nadnormalnej precyzji, wypełnienia absurdalnego (z uwagi na nonsensowne momentami komplikacje) wzorca – to wszystko stanowi nie lada wyzwanie dla ewentualnego autora. Iskry przypominają „Pegaza” w pierwotnym, Czytelnikowskim wydaniu – to znaczy zachowały cały układ typograficzny, wszelkie dopiski i stwierdzenia Tuwima. Wierny przedruk z 1950 roku wzbogaca jedynie notatka na obwolucie – tekst Jerzego Bralczyka. Zwykle dla udowodnienia możliwości tkwiących w języku wybiera się znane przykłady. Dla Tuwima reprezentatywne okazują się kurioza literackie – z pasją wygrzebuje autor utworki zupełnie zapomniane, lub teksty, które w ogóle nie przebiły się do świadomości literackiej.
Znalezione w antykwariatach przez Tuwima lub jego przyjaciół, wiedzących o niecodziennym hobby, zabawy literackie robią wrażenie. Tuwim pokazuje, jak poszczególni twórcy próbowali realizować założenia teoretyczne w praktyce. Jest to i pouczające, i zabawne. Pozwala na przeprowadzanie samodzielnych prób, wręcz wymusza takie rozwiązanie. Jednym z podstawowych osiągnięć Tuwima jest rewelacyjna prezentacja rodzajów rymu (przejrzyście ukształtowane dały podstawy dla późniejszych klasyfikacji). Studia nad rymem to kontynuacja założeń skamandryckich, a i efektowny przegląd osiągnięć poetów w dziedzinie współbrzmień. Proponuje też Tuwim zabawy z rymami. Zajmuje się mnemotechniczną funkcją wierszy, anagramami, palindromami, chronostychami, makaronizmami, tautogramami, lipogramami, centonami, akrostychami czy kalamburami. Skupia się na literackich zagadkach, wizji cyfry jako dźwięku, pograniczu matematyki i literatury, słowami, które w różnych językach mylą się obcokrajowcom. Sięga do tajników warsztatu tłumacza – a i znęca się nad tymi tłumaczami, którzy nadto ufni w swoje umiejętności, popełniają banalne błędy. Oczywiście zajmuje się też zniekształcaniem słów i motywem naśladowania różnych języków – ale to wyliczenie nie oddaje całego bogactwa tematów poruszanych w ogromnej księdze i uaktywnianych na nowo przez Tuwima. Pasja Tuwima wiążąca się z odkrywaniem nieznanego, oznacza też badanie ciemnej strony literatury.
Tuwim czyta i omawia grafomanów, zestawiając arcydzieła i literackie knoty wyświetla różnicę między nimi, zajmuje się wprawdzie dającymi się opisać elementami twórczości – ale w pogoni za techniką, w analizach formalnych, nie zatrzymuje się tylko nad rzemiosłem poetyckim, ale i talentem, iskrą, która pozwoli przekształcić zwyczajny utworek w lingwistyczną perełkę. Dzieło Tuwima w zasadzie nie zna barier językowych: jeśli dana zabawa nie znalazła wśród polskich twórców uznania, autor wykorzystuje jako przykład teksty łacińskie, włoskie, francuskie, greckie, rosyjskie… dziś to jedyne utrudnienie: nie zawsze żart lingwistyczny udaje się przełożyć – niekiedy więc Tuwim pozostawia cytaty bez tłumaczenia, ufny w erudycję odbiorców. Nie stanowi to problemu dla czytelników, jako że pogłębione i dokładne analizy nie wymagają już w zasadzie dopełnienia. Napisana przed wojną księga – księga, nie książka – to najlepszy dowód na alchemię słów, magię wytwarzającą się między wersami. Tuwim zdecydowanie potrafi wydobywać z zestawień wyrazów dodatkową, naddaną wartość. Jak udowadnia „Pegazem”, nieobca jest mu i wrażliwość na lingwistyczne eksperymenty, z racji wysokiego stopnia skomplikowania częściej bardzo zbliżone do matematyki, a mniej do poezji natchnionej. Nie ulega przecież wątpliwości, że aby sprostać technicznym wymaganiom wielu utworków, należy sprawdzić mnóstwo kombinacji, dopasować koncepcję poetycką do formy. Można zapytać, po co to wszystko. Po co tworzyć lingwistyczne łamańce, w których poza walką z utrudnieniami nie ma nic atrakcyjnego? Po co budować skomplikowane gatunki, jeśli osoby niewtajemniczone i tak nie docenią trudów autora? Na te pytania każdy musi sobie odpowiedzieć sam. Jedno jest pewne: „Pegaz dęba” przez klasyfikacje ułatwia takie zabawy – katalog nieznanych i zapomnianych gatunków oraz podejmowanych przez twórców (nie zawsze z górnej półki) eksperymentów – zasługuje na uznanie.
„Cieszę się, że ta książka jest z nami, choć oczywiście i zazdrośnie żałuję, że i profani będą mogli przyglądać się teraz językowi tak wspaniale obnażonemu” – pisze w notatce na obwolucie Jerzy Bralczyk. Pewnie jeszcze przez jakiś czas „Pegaz dęba” będzie książką modną, do której warto się odwoływać i którą łatwo zaimponować innym – a potem pozostanie niezwykle ważną pozycją dla dość wąskiego grona specjalistów. Dzięki Iskrom przypomniany „Pegaz” może ponownie rozbudzić dyskusje o języku i sprowokować do tworzenia arcytrudnych form. Ważna w tej książce jest także bibliografia tekstów dziś już kompletnie zapomnianych, rzadko odnotowywanych – a przecież przydatnych dla badacza satyry. Tuwim stworzył dzieło niemożliwe: przekona się o tym każdy czytelnik… „Pegaz dęba” budzi podziw – po niemal 60 latach od powstania okazuje się, że twórczość skrywa niezgłębione tajemnice, zabawy słowem nie dość, że są niewyczerpanym źródłem śmiechu, to jeszcze motywują do samodzielnych poszukiwań i modyfikowania języka.
Izabela Mikrut
Dokąd pędzi lokomotywa? Gdzie się podziały okulary? Dlaczego nie wraca spóźniony słowik? Jaką audycję nadaje ptasie radio? Co wymyślili Zosia Samosia,...
Kolejny tom poezji Juliana Tuwima Z głową w chmurach zawiera zarówno utwory znajdujące się w programach nauczania w gimnazjum oraz liceum, jak i te mniej...