Jej książkę kucharską 365 obiadów za 5 zł do dzisiaj znajdziemy w kuchennej biblioteczce w wielu domach. Lucyna Ćwierczakiewiczowa – jedna z barwniejszych postaci kobiecych w XIX wieku, reformatorka życia codziennego, doradczyni w kwestiach higieny i zdrowia, a, przede wszystkim, amatorka dobrego jedzenia. Na fali popularności książek kucharskich oraz trendu powracania do tradycji w polskiej gastronomii pojawiają się kolejne publikacje, odświeżające dawne poradniki kulinarne, przywołujące najsławniejsze postaci polskiej kultury kulinarnej, a także dotyczące historii polskiego smaku. Chwilę temu wydano Kuchnię Iwaszkiewiczów, która przypomina czytelnikom o postaci Marii Iwaszkiewiczównej, córce Jarosława, znanej felietonistce piszącej o recepturach pierwszej połowy XX wieku. Natomiast gdy do księgarń trafiła książka Jarosława Dumanowskiego o zapomnianych smakach polskiej kuchni Kapłony i szczeżuje, premierę swoją miała także biografia Lucyny Ćwierczakiewiczowej Pani od obiadów, napisana przez Martę Sztokfisz.
Jak dziennikarka uzasadniła swój literacki projekt, Lucyna Ćwierczakiewicz była kobietą niezwykłą, która mogłaby siedzieć z nami, pić kawę i budzić wielkie zaciekawienie swoimi licznymi talentami oraz bujną osobowością. W jej towarzystwie nie zaznałybyśmy nudy. Rzeczywiście, była to ciekawa postać – chodzący wulkan energii i licznych pomysłów na życie, które konsekwentnie realizowała, dodajmy, mimo wszelkich przeciwności. Z jednej strony można podziwiać jej siłę i samozaparcie, z jakim szła przez życie, z drugiej zaś jej pewność siebie, brylowanie w towarzystwie i trącące arogancją wtrącanie się we wszystkie sprawy nie były tymi cechami osobowości Lucyny, którymi mogła zjednać sobie sympatię całego towarzystwa. Nie można jej jednak odmówić dobroduszności i filantropii: działała w trosce o dobro społeczne, próbując na przykład przekonać zabobonnych, że obcięcie kołtuna jest koniecznością, chroniącą przed rozwojem choroby, a także wspierając, i namawiając do tego samego innych, najbiedniejszych. O jej życiu prywatnym wiemy tyle, że przykrości i zawody doświadczone w pierwszym małżeństwie zrekompensowało szczęście w drugim, bardzo udanym.
Niestety, ta barwna postać nie doczekała się frapującej biografii. Zastanawiając się nad tym, w czym tkwi problem, dlaczego książkę Sztokfisz czyta się z takim znużeniem, dochodzi się do wniosku, że przyczyną jest słaby warsztat. Nie chodzi jednak o płaszczyznę języka, lecz raczej o nieumiejętne zaadaptowanie pozyskanych materiałów o opisywanej postaci na potrzeby książki. Miałam wrażenie, że biografia ta stanowi kolaż fragmentów książki kucharskiej i artykułów Ćwierczakiewiczowej, Fizjologii smaku Brillat-Savarin i innych literackich źródeł dotyczących życia głównej bohaterki lub kuchni. Kolaż, połączony niespójną narracją. Autorka z jednej strony obiektywnie opisuje życie kobiety, a z drugiej gdzieniegdzie pojawiają się pierwszoosobowe wtrącenia, które nie wiadomo, do kogo się odnoszą. Czy do autorki biografii, o której nic nie wiemy i nagle musimy domyślić się, że ma syna, któremu gotuje i czyta? Łączenie źródłowych fragmentów jest, oczywiście, pewnym sposobem pisania biografii, ale jest on najprostszy i najszybszy, natomiast nie przekłada się to na wysoką jakość lektury. W moim przypadku stanowi on wręcz główną przyczynę awersji do gatunku biograficznego, którą próbuję przełamać, sięgając po pozycje odbiegające od tego schematu.
Można z książki Sztokfisz dowiedzieć się wielu ciekawych rzeczy o Ćwierczakiewiczowej, o kulturze XIX wieku – głównie warszawskiej – można też zainspirować się pewnymi, wydawałoby się, wciąż nadającymi się do zastosowania, rozwiązaniami w kuchni. Wolałabym jednak poznać tę wiedzę za sprawą książki lepiej napisanej, bardziej wciągającej i po prostu ciekawszej.
MARTA SZTOKFISZ, absolwentka Wydziału Polonistyki Uniwersytetu Warszawskiego, jest pisarką, dziennikarką, krytykiem filmowym i felietonistką. Przeprowadziła...
Z książki poznamy życie jedenastu aktorów grających w popularnym serialu "Klan", od czterech lat trzy razy w tygodniu goszczących w naszych domach....