Obłąkane czteroosobowe "szachy w ciemno", skrzyżowane z teksańskim pokerem i rosyjską ruletką
Wszystko dobre, co się dobrze kończy. A jednak żal, że... w tych drzwiach nie pojawi się Vuko, że wszystko się kiedyś musi skończyć - szczególnie, kiedy jest to coś, co nie tylko dobrze się skończyło, ale świetnie zaczęło i rozwinęło.
Imię? Ulf. Ulf?! Przecież wcale nie tak mam na imię. A jednak... po godzinach spędzonych na lekturze Pana Lodowego Ogrodu automatycznie chce się tak właśnie odpowiedzieć na pytanie o imię. Godzin spędzonych w świecie planety Midgaard nie żałuję. Dzięki nim znowu przeżyłem przygodę, wielką przygodę. Oderwałem się na (dłuższą) chwilę od przyziemnych spraw i pomknąłem w kosmos, w fantastyczny świat, niby mi obcy, ale tak naprawdę - bliski. W świat wyciosany słowami z taką mocą, że długo będzie trwał w pamięci.
Tom 4 Pana Lodowego Ogrodu kończy cykl, zapoczątkowany w 2005 roku. Po okresie niespokojnego oczekiwania, ciężkie tomisko trafia wreszcie do rąk spragnionych czytelników. Wiadomość dobra: powinno zaspokoić ich pragnienie. Powraca atmosfera niesamowitej planety Midgaard, w której magia zmienia świat i ludzi. Powraca Vuko Drakkainen, Nocny Wędrowiec, realizujący bardzo tajną misję. Powraca książę Tygrysiego Tronu, który powoli z porządnie wyszkolonego, acz niedoświadczonego następcy tronu zmienia się w dojrzałego mężczyznę, dobrze rozumiejącego, czym jest odpowiedzialność za innych. Powracają przyjaciele Vuko, ci, którzy mu zaufali, Nocni Wędrowcy, którym on pomaga i za których jest gotów zginąć. Powracają sprzymierzeńcy i wrogowie, powraca groźna magia i demoniczne stwory. Powracają namiętności, szaleństwo, przemoc, walka, śmierć i zniszczenie. I próby ocalenia w tym wszystkim człowieczeństwa. Powraca również niezapomniany humor Vuko, który nieraz potrafił rozjaśnić oblicze czytelnika.
Teraz moje zdolności pojawiają się głównie jako naga przemądrzała rusałka, trzepocząca skrzydłami ważki.
Pierwsze akapity książki wrzucają nas w sam środek walki. Grzędowicz jak zwykle doskonale sprawdza się w jej opisach. Odczuwamy przypływ adrenaliny, strach, gorączkę walki, ból, zapach krwi i potu, szczęk oręża. Słyszymy paniczne rżenie koni, jęki rannych i konających. W tym tomie walki będzie naprawdę dużo. Wszak wszystko zmierza tu do wielkiego finału, do rozwiązania problemów planety Midgaard, rozrywanej magicznymi mocami szalonych Czyniących. Nie będzie jednak w sumie brakować żadnych elementów znanych z wcześniejszych części cyklu. Nieoczekiwane zwroty akcji zaskoczą wielokrotnie, spadając na czytelnika jak magiczne wywerny. Chwile tętniące dynamiką wydarzeń przeplatane będą momentami wytchnienia, rozmyślań, opisów. Pojawią się stare i nowe postacie, Ludzie Kruki, Ludzie Ognia i Ludzie Węże, Szaleni Mnisi z Żarłocznej Góry - Szepczący do Cieni, pojawi się tajemniczy Kruczy Cień i śmigający podziemnymi korytarzami Robak. Momenty pełne napięcia przeplatane będą wypowiedziami Vuko, będącymi radosnym orzeźwieniem jak letni deszcz padający na spragnioną glebę. Poznamy lepiej historię Lodowego Ogrodu i Żarłocznej Góry, Bolesnej Pani i Fjollsfinna. Zmienne emocje będą nam towarzyszyć jak wierny druh, lecz jednego nie spotkamy na kartach tej powieści - nudy.
- Wiecznie to samo - westchnął Ulf. - Podążaj za światłem i podążaj za światłem. Co to, perkele, ma być? To tylko pieprzona stacja kolejowa. Skrzyżowanie owsika z shinkansenem.
Jarosław Grzędowicz świetnie operuje językiem, symbolami kulturowymi i popkulturowymi, którymi posługujemy się na co dzień. Zestawia język stylizowany na średniowieczny ze współczesnym żargonem, co daje wprost znakomity efekt. Choć nasza rzeczywistość nie występuje w powieści wprost, to tkwi w niej cały czas w tle. Słowami Vuko pisarz krytycznie ocenia świat współczesny, ukazując niektóre jego absurdy - śmieszne zwłaszcza wtedy, kiedy patrzy się na nie z odpowiedniego dystansu. Nie czyni jednak sednem cyklu krytycznej analizy naszej cywilizacji. Raczej stara się łączyć przyjemne z pożytecznym. Zapewnić dobrą, solidną rozrywkę wszystkim jej spragnionym. Dać tematy do namysłu tym, którzy lubią patrzeć na świat przez zwykłe, niekoniecznie zaróżowione okulary. Dać moc przygód wielbicielom walk, potyczek, spisków, porwań, ucieczek. Wszystkim lubiącym penetrowanie innych światów umożliwia poznawanie szczegółowo opisywanych miejsc, zwyczajów, kultur. Nie narzuca jednego nastroju, potrafi bawić i wzruszać, niepokoić i przynosić ulgę. Od scen potwornych przechodzi do poruszających, od przygnębiających do zabawnych czy groteskowych. Wywołuje u czytelnika emocje i śmiało nimi steruje, w pozytywnym tego słowa znaczeniu.
Grzędowicz dba nie tylko o głównych bohaterów, ale i o rzadziej pojawiające postaci. W mojej pamięci pozostanie na długo Kruczy Cień, pojawiający się znienacka, tajemniczy, wstrzemięźliwy. Spełniający rolę bodźca pobudzającego wybrańców do działania. Uosobienie dojrzałości, równowagi ducha, zrozumienia świata i zamieszkujących go istot. Zapamiętam też Szkarłata, który zostaje przemieniony z gorliwego sługi Ifriji w wielbiciela Ulfa, ale jest właściwie postacią niezwykle tragiczną, z traumatyczną przeszłością. W pamięć wbiły mi się również dwa zwierzaki: kruk Nevermore oraz Jadran, koń Vuko, przemienione przez niego dzięki nowoczesnej inżynierii biotechnologicznej.
Jest to, co jest. Zaś to, co będzie, to mgła i dymy.
Nie byłoby powieści o Panu Lodowego Ogrodu gdyby nie czarne charaktery, ludzie opętani żądzą zmieniania, naprawiania świata. Można by rzec: wielcy reformatorzy, rewolucjoniści, którzy dla realizacji w ich mniemaniu szczytnych idei są w stanie poświęcić życie - oczywiście cudze, nie swoje. Najrówniejsi z równych, lepsi niż inni ludzie, niż ci, których zwą motłochem czy słabeuszami. To ich utopijne wizje, zamieniające się w chore rojenia, niosą śmierć i zniszczenie. Doktor Passionaria Callo, świr z ciężkim PTSD, obdarzony niezwykłą mocą tworzenia. Van Dyken, urzeczywistniający potworności z obrazów Boscha w imię przyspieszenia ewolucji. Freihoff, bezwzględnie wprowadzająca w życie teoretyczną równość i jedność wszystkich, nawet za cenę ich unicestwienia. Grzędowicz stawia pytania o to, kiedy szlachetna idea przeradza się w obłąkańcze, nieludzkie systemy społeczne i polityczne? Co sprawia, że pozornie rozsądni, dobrze wykształceni ludzie stają się tyranami, za nic mającymi życie innych? Co takiego dzieje się z człowiekiem, że nie dostrzega on zła, w którym tonie, że niszczy w sobie w imię idei zrozumienie innych i empatię?
Tamci też mają swoje konieczności historyczne: van Dyken wprowadza ludzkość na wyższy poziom ewolucyjny, a Freihoff znowu buduje utopię. Gdzie drwa rąbią, tam wióry lecą, nie zrobisz omletu bez rozbicia jajek i takie tam pieprzenie.
Stykamy się również w powieści, w całym cyklu, z pytaniami dotyczącymi mniej złożonych, ogólnych spraw, z pytaniami odnoszących się do zwykłych jednostek. Jednak często przeradzają się one w pytania bardziej ogólne. Jakie są granice człowieczeństwa? Jak zachować godność w walce, w czasie wojny, niewoli? Co decyduje o postawie konkretnego człowieka? Skąd w umysłach niektórych ludzi pojawia się tyle buty, pogardy, nienawiści i zakłamywania rzeczywistości? Dlaczego porewolucyjni tyrani są na ogół gorsi niż ich poprzednicy? Jak można wierzyć, że nowy, lepszy człowiek powstanie na trupach innych, zgruchotanych kościach i rozlanej krwi, a nowy wspaniały świat na zgliszczach, cierpieniu? Czy złe drzewo może wydać dobre owoce?
Nie chcę torturować jeńców. To już przekracza granice człowieczeństwa, tak jak je rozumiem. Delikatne granice, cienkie niczym pajęczyna.
Grzędowicz potrafi ze sobą połączyć fantastyczną epicką fabułę, przemyślenia na ważkie tematy, dynamiczną akcję, drobiazgowe, plastyczne opisy, charakterystyczne, wyraziste postaci. Tworzy olśniewającą wizję, podejmującą problemy spotykane często na łamach literatury fantastycznej, niekoniecznie jednak w takiej postaci. Są tu pewne odniesienia chociażby do socjologicznej prozy Zajdla, zwłaszcza historii o planecie Ksi, choć ten autor o wielu sprawach pisał wprost, bez sztafażu charakterystycznego dla fantasy.
Koniec powieści i zarazem koniec cyklu nie rozczarowuje. Jest przemyślany i logiczny, podobnie jak fabuła, zawierający typowe dla Vuko mrugnięcie okiem. Nieliczne drobiazgi, do których można by się jakoś przyczepić, nie mają żadnego wpływu na odbiór całości. Grzędowicz po raz kolejny pokazał się jako pisarz światowego formatu. Czytając każdy tom Pana Lodowego Ogrodu, miałem poczucie, że mam do czynienia ze wspaniałą literaturą.
Dobrego pisarza poznajemy nie tyle po tym, jak zaczyna, ale - jak kończy. Jarosław Grzędowicz zakończył swój cykl w wielkim stylu.
Wyobraź sobie, że jest pierwiastek, który stanowi niewyczerpane źródło energii. Dwa tiry tego surowca starczą, by zapewnić energię elektryczną...
Pan z Wami! Jako i ogród jego! Wstąpiwszy, porzućcie nadzieję. Oślepną monitory, ogłuchną komunikatory, zamilknie broń. Tu włada magia. Mówią...
"Kiedy człowiek przybywa do nowego miejsca, najpierw musi się go nauczyć. Poznać. [...] Musi pozwolić, aby to miejsce go trochę zmieniło."
Więcej