Z Tomaszem Paczenką na tropie
Ahoj, przygodo! To zawołanie wilków morskich samo ciśnie się na usta, kiedy bierzemy do rąk książkę Andrzeja Pilipiuka. Autor ten wie, co to przygoda i jak ją opisać na kartach powieści. Wie, co to wyobraźnia i do czego ona służy. Z jej okruchów, z drobin rzeczywistości i z daru umiejętności posługiwania się słowem pisanym tworzy mieszankę... nie, nie wybuchową... literacką. Barwną, tętniącą przyspieszonym rytmem, ciekawą, pochłaniającą jak skuteczny filtr węglowy. Sprawia ona, że na chwilę wybieramy się tam, gdzie nogi poniosą bohaterów. Że granice nie są dla nas żadną przeszkodą, a niebezpieczeństwa - ograniczeniem.
Tym razem wyruszamy w świat z Pawłem Koćko, szesnastolatkiem, kończącym właśnie pierwszą klasę liceum. Jest rok 1984, gdy niektóre pomysły ze słynnej prozy Orwella są energicznie wcielane w życie. Rok wytężonego budowania socjalistycznej ojczyzny oraz walki o lepsze jutro mas robotniczych i chłopskich, jak również inteligencji pracującej (w przeciwieństwie do inteligencji myślącej). Paweł, jak każdy normalny uczeń, cieszy się z końca kolejnego ważnego etapu obowiązkowej i żmudnej edukacji. Jak wszyscy młodzi ludzie, marzy o wakacjach, przygodach - i to niekoniecznie na obozie OHP. Nie jest mu jednak dane rozpocząć kanikuły jak na przeciętnego ucznia przystało. W szkole zjawiają żołnierze bratniego kraju, oficerowie armii radzieckiej. Podobno gdzieś koło Doniecka czeka na niego z utęsknieniem zmartwiona rodzina. Chłopak jakoby wyszedł pewnego dnia z domu i zabłądził.
Faktem jest, że w pasie przygranicznym znaleźli go wopiści (dla niezorientowanych - żołnierze Wojsk Ochrony Pogranicza, chroniący bratnich granic przed... no, tym... wrogiem). Miał rozbitą głowę i cierpiał, co zresztą ciągle trwa, na amnezję pourazową. Po odzyskaniu przytomności mówił po polsku, więc umieszczono go w dysponującym wolnym miejscem domu dziecka. Jak można zabłądzić tysiąc kilometrów od miejsca zamieszkania? Tego oficerowie nie próbowali wyjaśnić. Wszak są rzeczy na niebie i na ziemi, o których się nie śniło nawet oficerom wojska państwa demokracji ludowej. Tym prostym sposobem Paweł (alias Tomasz Paczenko) zostaje wplątany w wydarzenia, o których jemu też nigdy się nie śniło. Brawurowe odbicie z rąk krasnoarmijców, wyjazd-ucieczka do Norwegii ze sfałszowanym paszportem, tułaczka na północ, zamieszkanie w zaniedbanej, zrujnowanej chacie nad brzegiem morza - to dopiero początek odysei.
Co jak co, ale Pilipiuk potrafi przykuć uwagę czytelnika. Trawa jest soczysta, wichry przenikliwe, niebo orane chmurami jak te, które widzimy za oknem. Zapachy - dajmy na to truchło renifera w zepsutej lodówce - jak żywe. Poczujemy zimno i ciepło, chłód morskiej bryzy i żar słonecznych promieni. Emocje rozgrzeją nasze serca i dłonie, spodziewające się w Norwegii niskich temperatur.
Jest to pierwsza część trylogii, tak więc więcej jest tu spraw rozpoczętych niż wyjaśnionych. Drugim, obok historii Paczenki, choć mniej rozbudowanym wątkiem jest historia naukowca Semena. W tajnym laboratorium KGB prowadził on badania nad dziwnymi grupami krwi u ludzi wykazujących nietypowe zdolności: jasnowidzenie, telepatię, telekinezę, niezwykłą odporność na wirusy i bakterie. Pilipiuk zarzuca na nas przynętę zainteresowania, budując teorię o badaniach ludzi-anomalii w czasach hitlerowskich. Kolejny istotny wątek dotyczy potomków carskich białogwardzistów i ówczesnych elit, którzy od osiemdziesięciu lat na emigracji prowadzą nieustanną walkę o wyzwolenie swojego kraju z rąk komunistów.
Pilipiuk pisze chwilami jak Robert Ludlum. Stawia na szybką, zmienną, dynamicznie rozwijającą się akcję. Pomija nieistotne szczegóły, pozostawia tylko te, które są ważne z punktu widzenia fabuły. W końcu to nie ma być psychologiczna opowieść o życiu nastolatka, tylko pełna werwy fantastyczna historia niezwykłego chłopca. Duchem Norweski dziennik przypomina przygodowe powieści Verne`a i Szklarskiego. Lekko odrealnione, lekkie, zabawne, fascynujące. Z charakterystycznym również dla Szklarskiego naciskiem na zasady, honor, więzy rodzinne. Ze swej strony dodaje sporo humoru - i to często ironicznego, o gorzkim posmaku.
Czyta się dziennik Paczenki - bo głównie w takiej postaci mamy sposobność śledzić wydarzenia - w takim tempie, jak rozwija się akcja. Także ta powieść autora Homo bimbrownikusa, podobnie jak wiele innych, zgrabnie łączy ze sobą prawdę i fikcję, rzeczywistą historię i czystą fantazję. To doskonała lektura na okres wakacji i nie mniej dobra na czas odpoczynku w okresie wytężonej nauki. Emocjonująca wędrówka, pełna tajemnic i rozlicznych niespodzianek. Nie tylko dla naszych drogich milusińskich - znaczy się: nastolatków.
"Miałam wrażenie, jakbym czytała opis tego, co sama zrobiłam, przeżywając to jakbym tam naprawdę była." - Anna Perkowska, Wirtualna Polska "To powieść...
Uniknąć zabójców. Zmylić trop niczym lis, a potem wyśledzić, odnaleźć i zgładzić. Bo jeśli oni pierwsi odnajdą...\r\n\r\nMarzec, Anno Domini...