Tytuł jest oczywistą aluzją do "Nieba nad Berlinem". To pierwsze skojarzenie jest tak silne i automatyczne, że dopiero po dłuższej chwili zaczynamy się dziwić. Jak to możliwe, żeby niebo było pod, a nie nad miastem? To chyba jakiś absurd, dziwaczne odwrócenie perspektywy. Jednak nie jest to tak nonsensowne, jak się na pierwszy rzut oka wydaje, gdy zagłębimy się w tekst. Jednak po kolei. Poznajemy nauczyciela z Pragi o nazwisku Bem, pasjonata muzyki grającego po pracy w garażowej kapeli. Postanawia on pojechać na długie wagary- tuż po rozpoczęciu nowego roku szkolnego dzwoni do dyrektora, rzuca pracę i udaje się pociągiem do Berlina. Tam poznaje innego młodego pasjonata muzyki o pseudonimie Pancho Dirk. Ma on dwa zainteresowania- punk rock i seks. Wiadomości o zdobytych przez siebie kobietach kolekcjonuje w specjalnym notesie. Kolejną zdobyczą ma być Katrin. Niestety dla Dirka natrafia ona na ów notes i wyśmiewa go bezlitośnie. Wkrótce zakochuje się w Bemie. O dziwo nie jest to koniec znajomości nauczyciela z Dirkiem- ten jakoś przełyka porażkę, w końcu chętnych kobiet ma na pęczki. Zakładają (razem z jeszcze innym zwariowanym młodzieńcem, niejakim Atomem) kapelę punkrockową o nazwie U- Bahn, czyli metro i na jego stacjach właśnie grają koncerty "dla żywych i umarłych", jak piszą w reklamowym plakacie. W tym momencie zrozumiały staje się tytuł. Niebo dla kapeli jest właśnie pod Berlinem- w podziemnych stacjach metra. Jeśli chodzi o treść, to właściwie byłoby na tyle. Można co najwyżej dodać, że na koncert przychodzą faktycznie nie tylko żywi. Pojawia się bowiem duch chłopaka, który popełnił samobójstwo rzucając się pod pociąg. Jest on zresztą narratorem jednego z rozdziałów. Z jego opowieści wynika, że życie po śmierci niewiele się różni od tego wcześniejszego. Patrzy się na własne ciało, po czym odchodzi się od niego i można włóczyć się po tych samych miejscach, które zwiedzało się, gdy było się wśród żywych. Jedyną różnicą jest zmienione doświadczanie niektórych wrażeń zmysłowych. Ale wszystko poza tym pozostaje takie samo, w tym odruchy (chłopak umyka przed pędzącym samochodem, po czym uświadamia sobie z ulgą, że przecież jest martwy i nie mógłby zostać zabity drugi raz!). Całość przypomina wiele ze współczesnych szlagierów muzycznych. Treść jest skromna, ale uznajemy je za przebój. Tak jest też w tym przypadku. Najważniejszy jest rytm, który nas porywa. Wrażenia zwariowanego pędu dopełniają liczne zdjęcia. Są one nieostre, rozmazane, jakby robione z okien pędzącego pociągu. Szalone jest też poczucie humoru. Co chwila pojawiają się humorystyczne postaci, sytuacje lub komentarze (na przykład o człowieku, który złapał się tam, "gdzie ma serce i portfel"). Nawet seks jest przedstawiony na wesoło. Zobaczmy zresztą ten fragment: "Lodówka się trzęsie, ja wnikam w Katrin, która jedną ręką chwyciła półkę z przyprawami nad sobą, a drugą mój tyłek. Lodówka się trzęsie, Katrin na niej tańczy, garnek z leczo w środku się kołysze, garnek z leczo i dwoma parówkami wiedeńskimi, leczo, w którym były jajka, czego moja Żonia nie znosiła... Ja ją kochałem i ona mnie kochała. Lodówka się trzęsie, silnik z tyłu na nas warczy, Katrin drży i zaciska dłonie w pięść, bo krzyczy jeszcze...poczekaj... a z góry spada torebka z rozmarynem i bazylią, Katrin pachnie jak lato w Prowansji, jej oczy mają teraz taką samą ostrość jak powietrze tam n południu, gdzie jej jednak wcale nie ciągnie, ponieważ jest północnym typem, a nie żadnym mięsem na rożen, jak mi potem powiedziała." W podobnie zakręconej konwencji utrzymana jest całość książki. Naprawdę ostra jazda! Kalina Beluch
Muzyka jest ucieczką, bywa atakiem albo oddechem – mówią bohaterowie Ciszy w Pradze. To również bicie serca w rytmie techno, tło dla seksu, podróży...
Pomiędzy ziemią a niebem, w hotelu – cudzie architektury na szczycie góry Ještěd, nad Libercem rozgrywa się akcja powieści nad chmurami...