Chyba jeszcze nigdy tak długo i tak mocno nie płakałam nad książką. Nigdy jeszcze książka nie była w stanie wycisnąć ze mnie takiego wiadra łez. Zwykle kończy się na chlipaniu, w rzadkich przypadkach pojawiają się u mnie łzy. Ale bardzo rzadko kończy się na łzach, ciurkiem kapiących i odrywających się od policzka i brylantowym blaskiem spadających na rękę, pościel czy stół.
John i Jenny są po ślubie, uczą się bycia rodziną. Jenny doprowadza do uschnięcia kolejny kwiatek i wtedy wpada na pomysł zaadoptowania psa, aby sprawdzić, czy dadzą radę zaopiekować się żywą istotą. Ma to być wstęp przed decyzją o dziecku. Wspólnie wybierają się więc na farmę, gdzie właśnie pojawiły się małe, biszkoptowe labradory. W oko wpada im jeden, który okazuje się tańszy niż jego bracia. Nie wiedząc, dlaczego tak jest, John i Jenny, którzy w dzieciństwie mieli psa, od pierwszego wejrzenia zakochują się w szczeniaku, który sprowadzi na nich naprawdę sporo mniej lub bardziej zabawnych perypetii. O tym właśnie opowiada ta książka. Podtytuł: Życie, miłość i najgorszy pies świata doskonale opisuje jej treść.
Autor opisuje swoje życie, życie rodziny, do której zalicza również nieco ograniczonego umysłowo psa Marleya. Czytając o przygodach tego zwierzaka, można niemal udławić się ze śmiechu. Książka obfituje w opisy przezabawnych perypetii ze zwierzakiem w roli głównej, z miejsca przebijając film, który powstał na jej podstawie. Rzecz w tym, że kilka stron później płacz ze śmiechu zmienia się w płacz autentycznego wzruszenia. Dlaczego?
Bo
Marley i ja to po prostu piękna, wzruszająca, pełna ciepła opowieść o życiu. To wręcz kwintesencja życia, które nie bywa ani zbyt słodkie, ani zbyt kwaśne. W życiu gorycz porażki sąsiaduje ze słodyczą sukcesu. Autor opisał wiele, bardzo osobistych momentów. Dzięki autentyzmowi, możemy podczas lektury przeżyć prawdziwe katharsis.
Oczywiście, zapewne znajdą się czytelnicy, do których ta powieść zupełnie nie trafi. Pewnie będzie wśród nich wielu takich, którzy nie czują nadmiernej sympatii wobec zwierząt. Jednak historia ta może choć część z nich przekonać do posiadania zwierzaka. Lub chociaż wzbudzić przekonanie, że zwierzęta - tak jak ludzie - również potrafią kochać. O miłośnikach czworonogów nie ma sensu wspominać - ci z pewnością niejednokrotnie wzruszą się podczas lektury i odbiorą ją całym sercem.
Właśnie.
Marley i ja to nie jest książka do czytania rozumem. Więź zwierzę-człowiek nie jest więzią racjonalną, to doznanie na płaszczyźnie serca i niezwykłych uczuć. I choć wydawałoby się, że uczuć tych nie sposób w pełni opisać, trzeba przyznać, że John Grogan z tym zadaniem poradził sobie całkiem nieźle.
Sprawdzam ceny dla ciebie ...