Recenzja książki: Marilyn na Manhattanie. Najradośniejszy rok życia

Recenzuje: Adrianna Michalewska

Marilyn Monroe. Tak nieprawdziwa, jak jej nazwisko. Ikona popkultury, produkt Hollywood, seksbomba, marzenie mężczyzn i kobiet, słaba aktorka, wielka aktorka, wielka gwiazda kina, imprezowa dziewczyna, żona gwiazdy baseballu, żona dramaturga, wyjątkowa i tandetna. Przypisano jej już chyba wszystko, co można przypisać człowiekowi. Oskarżano o uzależnienie od narkotyków, alkoholizm, upodobanie do seksu, uwodzenia, rozrzutność i bezmyślność. Jej twarz jest znana wszędzie - od USA po Japonię. Wiedzą o niej nawet ci, którzy nigdy nie obejrzeli żadnego z jej filmów. Stworzyła postać, której była zaprzeczeniem. Czy musiała? Kto chciałby żyć w świetle fleszy, pod naporem nieustającej krytyki, pewny tego, że okazywany podziw łatwo przeistoczy się w pogardę, a stojący za nią ludzie nie kiwną palcem, by ją przed tym uchronić?

Wydaje się czasami, że ludzie sami kreują swoje legendy, że chcą być postrzegani tak czy inaczej. A jednak zawsze za sukcesem tej czy innej postaci świata show businessu stoi grupa ludzi o najczęściej nieznanych szerzej twarzach. Rozrywka zawsze ma czyjeś imię. To, jak wyglądała i to, co grała Marilyn, było wytworem czyjejś fantazji. Ktoś wyprodukował dzieło, nazwał je Marilyn Monroe i z uroczej dziewczyny z rudawymi lokami, nieco nierównymi zębami i za długim nosem zrobił blond lalkę, która miała opuszczone powieki, nadmiar makijażu i zawsze uchylone usta, jakby cierpiała na chroniczne zapalenie migdałków. A jednak w tym wytworze Hollywood był człowiek, który chciał żyć po swojemu.

Gdy 1954 rok przyniósł jej ślub z Joe DiMaggio, była już wielką gwiazdą, choć zaskakująco źle opłacaną. Jej wizerunek gwiazdy z brylantami w futrach był tak samo fałszywy, jak nieprawdziwy był jej kolor włosów. W porównaniu do innych gwiazd ekranu otrzymywała groszowe honoraria, a czuła, że jej czas się kończy. Miała 28 lat, ani jednego Oskara na koncie, a uroda, która była jej znakiem rozpoznawczym, lada moment mogła zacząć więdnąć. Rozżalona aktorka podjęła szaloną decyzję, której zapewne nigdy nie pożałowała. Jako Zelda Zonk uciekła w przebraniu z Kalifornii do Nowego Jorku. Tam postanowiła zostać artystką.

Jakkolwiek banalnie to brzmi, Marilyn zabrała się do tego bardzo poważnie. Nie była bogata, a kontrakt z hollywoodzkim producentem uniemożliwiał jej płatne występy. Tak, Marilyn była praktycznie własnością kierującego wytwórnią Derryla Zanucka. Musiała grać w filmach, które jej proponowano (a praca na planie często trwała po piętnaście godzin dziennie), albo odrzucając oferty mogła klepać biedę. Przed Marilyn Hollywood widziało już wiele gwiazd i zapewne wierzyło, że i po niej odkryje jeszcze niejedną. A zatem musiała zaryzykować, zanim popadnie w niepamięć.

W Nowym Jorku pomogli jej Amy i Milton Greenowie. Milton był autorem najlepszych, bo najbardziej naturalnych, zdjęć aktorki. Przygarnęli ją, dosłownie i w przenośni, oferując kąt w swoim domu i pomysł na wytwórnię. I wszystko szło dobrze do chwili, gdy Marilyn poznała Arthura Millera. To on rozdzielił Marilyn i Miltona, to on nakłonił ją do produkcji „Skłóconych z życiem” - filmu, który zakończył działalność MMP, wspólnego biznesu Marilyn i Miltona. Czas Nowego Jorku, inteligentnych rozmów, czarnych sukienek i intelektualnego sznytu Marilyn dobiegł końca.

Wróciła do Hollywood, do pracy dla 20th Century Fox. Tam, w słonecznej Kalifornii, rozstała się życiem kilkanaście miesięcy później.

Spekulacje na temat jej śmierci nie milkną do dziś. Ale czy szczęśliwa dziewczyna nie goli nóg i nie dba o włosy? Czy szczęśliwa aktorka nie cieszy się na nowe role - zwłaszcza że właśnie zaproponowano jej pracę za okrągły milion dolarów? Po ośmiu latach bycia sobą, po ośmiu latach pracy z najlepszymi, z artystami, z prawdziwymi aktorami, po występach na scenie, po ośmiu latach sukienek i swetrów ukazujących jej prawdziwą naturę miała wrócić do roli starzejącej się słodkiej idiotki? To było za trudne - nawet dla tak twardej kobiety jak Marilyn. Odeszła, aby nikt nie patrzył na jej upadek.

Renesansowi artyści włoscy zyskiwali prawo posługiwania się jedynie imieniem. Dziś każdy wie, kim był Leonardo, Rafael, Donatello, Tycjan. Każdy też wie, kim była Marilyn, choć od jej odejścia minęło już pięćdziesiąt pięć lat.

Kup książkę Marilyn na Manhattanie. Najradośniejszy rok życia

Sprawdzam ceny dla ciebie ...

Zobacz także

Zobacz opinie o książce Marilyn na Manhattanie. Najradośniejszy rok życia
Inne książki autora
Sylvia Plath w Nowym Jorku. Lato 1953
Elizabeth Winder0
Okładka ksiązki - Sylvia Plath w Nowym Jorku. Lato 1953

Sylvia Plath lubiła jedzenie, seks i fatałaszki. Wbrew krzywdzącym stereotypom – była kobietą z krwi i kości. W czerwcu 1953 roku dwudziestoletnia...

Zobacz wszystkie książki tego autora
Recenzje miesiąca
Kalendarz adwentowy
Marta Jednachowska; Jolanta Kosowska
 Kalendarz adwentowy
Grzechy Południa
Agata Suchocka ;
Grzechy Południa
Stasiek, jeszcze chwilkę
Małgorzata Zielaskiewicz
Stasiek, jeszcze chwilkę
Biedna Mała C.
Elżbieta Juszczak
Biedna Mała C.
Rodzinne bezdroża
Monika Chodorowska
Rodzinne bezdroża
Sues Dei
Jakub Ćwiek ;
Sues Dei
Zagubiony w mroku
Urszula Gajdowska ;
Zagubiony w mroku
Jeszcze nie wszystko stracone
Paulina Wiśniewska ;
Jeszcze nie wszystko stracone
Zmiana klimatu
Karina Kozikowska-Ulmanen
Zmiana klimatu
Pokaż wszystkie recenzje
Reklamy