Malinali to bohaterka meksykańskich legend, kobieta, którą niełatwo jednoznacznie ocenić. Była aztecką niewolnicą, podarowaną konkwistadorowi Hernánowi Cortésowi w darze. Tak się przy tym dla niej szczęśliwie - bądź pechowo - złożyło, że prócz urody miała jeszcze jeden ważny dar: słuch językowy. Znała język Azteków - nahuatl oraz język Majów. Bardzo szybko też nauczyła się hiszpańskiego. Stała się tłumaczką Cortésa, a także jego kochanką i matką jego pierwszego syna. Hiszpańska żona zdobywcy nie była w stanie dać mu dziecka. Mimo wydanego przez siebie zakazu kontaktów seksualnych z autochtonami, sam Cortés uległ urokowi Indianki. Jednak nie poślubił jej po tragicznej śmierci swojej żony (mówiło się, że zabił ją własnoręcznie w małżeńskim łożu), tylko oddał za żonę swojemu najwierniejszemu oficerowi. Tak Malinali, a po chrzcie - Marina, stała się la lengua, "językiem" konkwistadora. Naiwnie myślała, że dzięki swoim zdolnościom uda jej się uniknąć krwawego podboju swojego państwa, a jedynie usunąć z tronu Montezumę, tyrana, składającego ofiary z ludzi. Malinali była przeciwniczką tego rodzaju praktyk. Jej narodowi przybycie jasnowłosych ludzi zza oceanu jawiło się jako powrót ich boga, Quetzalcoatla, za którego był brany właśnie Cortes.
Tyle historii. Tymczasem powieść Laury Esquivel jest napisanym przepięknym językiem mitem. Zaczyna się od niezwykłych narodzin Malinali, jej dzieciństwa pod czułą opieką babci, by po oddaniu w niewolę w wieku zaledwie pięciu lat zaczęło się dla dziewczynki drugie życie. Jako niewolnica stała się ona jedną z najbardziej kontrowersyjnych postaci w historii. Z jednej strony uznawana za zdrajczynię swego narodu, z drugiej - za bohaterkę. Słusznie opowieść o niej nosi tytuł "malarka słów", bowiem to właśnie słowami Malinche budowała nową rzeczywistość, nowy świat. Od jej interpretacji słów Cortesa i Montezumy zależała przyszłość jej rodaków.
Kto spodziewałby się powieści historyczno-obyczajowej, niech lepiej zajrzy do podręczników. Książka Esquivel to raczej mityczna opowieść, w której fakty z historii mieszają się z mistycznymi przeżyciami bohaterki. Jedne i drugie są tyleż realne, co magiczne.
Jest to także opowieść o zderzeniu dwóch odmiennych kultur i sposobów życia. Żołnierze Montezumy nie mogli wygrać w bitwach z Hiszpanami. To, że przybysze z Europy do nich strzelali, to najmniejszy problem. Mexikowie nie zabijali na polu bitwy. Wojownicy wierzyli, że ciało więzi duszę. Że ten, kto kontroluje ciało, osiąga władzę nad zamieszkującym je duchem. Było to jedno z wierzeń, które zwróciło się przeciwko Mexikom. Podczas pierwszych starć z Hiszpanami byli zdumieni, widząc, że zamiarem tych drugich jest unicestwienie wroga, a nie wzięcie go w niewolę. Największym zaszczytem dla wojownika było wzięcie do niewoli jak największej liczby wrogów, by potem poświęcić ich życie na ołtarzu, wyrywając pulsujące serca. W ten sposób oddawali oni swoim bogom cześć. Inna kwestia to wiara tubylców, przekonanych, że konkwistadorzy są wysłannikami ich bogów. Oddawali więc kolejne wioski i ziemie z radością. Tylko Malinali widziała, co tak naprawdę się dzieje, choć i ona uległa urokowi Cortesa. Była świadoma odpowiedzialności, jaka na niej ciążyła: Mogła wyzbyć się lęku, przekładając jak najwierniej znaczenie słów, lecz jeśli Mexikowie w pewnym momencie zwątpią - tak jak ona - że Hiszpanie są wysłannikami Quetzalcoatla, w mgnieniu oka zostanie wraz z nimi starta w proch.
Ale książka ta to także opowieść o wierze. Niesamowite w swym głębokim wyrazie jest zderzenie rozumowania prostej Indianki, która na swój sposób interpretuje wiarę chrześcijańską, narzucaną przez przybyszów. Jezus jest dla niej kolejnym z bogów, być może wcieleniem Quetzalcoatla, który przecież także zmartwychwstał. Dziwiło ją jedynie to, że Bogowi chrześcijan nie towarzyszy bogini, że nie ma tej, która rodzi. Postać Maryi Dziewicy nie do końca ją przekonywała. Znajdowała w religii przybyszów wiele sprzeczności, ale przyjęła nowe wyznanie jako jedno z wielu.
Mityczną powieść o Malinali czyta się z najwyższą przyjemnością. Dzięki pięknemu, poetyckiemu językowi można zagłębić się w świat tak obcy, a jednak bliski, świat, którego już nie ma. Z przesłania Malinche wynika jasno, że w ludzkim życiu tak naprawdę ważna jest miłość i życie w zgodzie ze sobą oraz wszechświatem, tworzenie własnej historii we współpracy z siłami natury, której wszyscy jesteśmy częścią.