Na początek trochę osobistych refleksji – są one konieczne ze względu na ukazanie szerszego kontekstu.
Otóż gdy studiowaliśmy kulturoznawstwo na specjalizacji „kultura literacka" na początku XXI wieku, przekazywano nam pięknie skodyfikowaną wiedzę na temat życia literackiego w wiekach poprzednich. Szczególnymi względami cieszyło się dwudziestolecie międzywojenne. Precyzyjne teorie dotyczące pokoleń, grup literackich, jasno określonych prądów w literaturze, do tego wyraźne granice między klasycyzmem i awangardą. Wszystko to sprawiało, że kultura literacka jawiła nam się jako dobrze zorganizowany system, w którym każdy miał swoje miejsce. Poeci byli uwielbiani, mieli swoje kawiarnie, kabarety, na ich spotkania przychodziły tłumy. Pisarze byli traktowani jako przewodnicy narodu, ludzie wyznaczający nowe drogi. I choć nie zarabiali jak bankowcy i księgowi, to przecież finansistom pomników nigdy nie stawiano. Sława miała wynagradzać niedogodności materialne. Co więcej – twórcy mogli o sobie z dumą powiedzieć: „Jestem pisarzem”. Okres po drugiej wojnie światowej już nie był tak sielski, ale czytając o domach pracy twórczej, kosmicznych nakładach i dotowaniu kultury, wzdychaliśmy z zazdrością. Owszem, istniała cenzura, ale to poniekąd dzięki niej rodziła się wartościowa literatura, zakazana, przemycana, nielegalnie kopiowana, przepisywana ręcznie.
Potem nastąpił wymarzony rok 1989 i wszystko się zmieniło. Przez nasz kraj przetoczyła się szturmem (również nielegalnie) literatura z Zachodu. Nie zawsze najwyższych lotów, za to popularna, wyznaczająca nowe wzorce estetyczne dla rodzimych twórców, którzy masowo zaczęli się do niej odwoływać, romansując z popularnymi gatunkami. Potem już jako wydawca zorientowałam się, że sytuacja w literaturze wygląda zupełnie inaczej, niż podawały zacne podręczniki. Nie ma krytyki, nie ma grup, pokoleń (ostatnie to chyba BruLion, choć jego skład jest zależny od tego, kto omawia zagadnienie i co chce osiągnąć.), salonów i jasnych rozróżnień.
Trzeba przyznać, że po politycznym przełomie w literaturze polskiej pojawił się chaos. Jak zauważają badacze, nie ma teoretycznych ustaleń dotyczących tego okresu. Co więcej: w szkołach w ogóle się go nie omawia, kończąc edukację literacką ledwo na kilku przykładach literatury powojennej.
Brak cenzury wyzwolił artystów, ale i nałożył na nich nowe zupełnie ograniczenia, wynikające z wymogów rynkowych, ściągniętych bezrefleksyjnie z państw zachodnich. Istnieje szereg paradoksów i często zadziwiających sytuacji. Bardzo dobrze się stało, że podjęto wreszcie badania tego okresu. Autorzy przebadali 25 lat wolności, opierając się na zgrabnej i logicznej teorii Pierre'a Bourdieu. Przeprowadzono wywiady z pisarzami, pisarkami, redaktorami i redaktorkami (to rozróżnienie, podkreślane w każdym miejscu, bywa irytujące, ale wyraźnie jest umotywowane wpływami gender, brakuje w książce tylko żeńskiej formy rzeczownika „wydawca”) Zbadano także duże i małe wydawnictwa, biorąc pod uwagę wielkość sprzedaży, liczbę zatrudnionych osób i rodzaje wydawanych książek. Oczywiście, można się spierać, twierdzić, że zabrakło wielu wydawców, ale autorzy opracowania podkreślają, że nie wszyscy zgodzili się na udział w badaniu. Szkoda też, że badania były anonimowe. Przytoczone wypowiedzi różnych aktorów sceny literackiej, przypisane do konkretnych osób, mogłyby być znacznie ciekawsze. Ale, oczywiście, jest to podyktowane względami badawczymi, a nie gonieniem za sensacją.
Pracę podzielono na trzy części. Pierwsza dotyczy polskiego pola literackiego i jego relacji z innymi polami, jak ekonomia, media, edukacja i festiwale literackie. Ta część ma charakter bardziej teoretyczny, padają tu nazwy wydawnictw, odkrywane są też relacje ekonomiczne między największymi graczami na rynku. Wyłania się z tego obraz pełen dychotomii, sprzeczności i paradoksów. Model stworzony przez francuskiego badacza, który dostarczył narzędzi do badań, przyłożony do polskich realiów, pokazuje napięcia między heteronomią i autonomią, bezpiecznym promowaniem w prasie wysokonakładowej i dużych wydawnictwach autorów konsekrowanych, co z jednej strony podnosi rangę symboliczną wydawcy, a z drugiej jest usilną próbą udowodnienia, że po Miłoszu i Szymborskiej nic ciekawego w literaturze się nie dzieje. Na drugim biegunie znajdują się tak zwane małe wydawnictwa, które z braku możliwości wydawania noblistów, skupiają się na debiutantach, licząc przy tym na nagrody literackie, które mają podnosić prestiż, a tym samym wpływać na sprzedaż. Paradoksem jest jednak to, że rynek książki reaguje na laureatów konkursów literackich z obojętnością, kierując się przede wszystkim w stronę popkultury.
W części drugiej, która ma bardziej już praktyczny charakter, przytacza bowiem wypowiedzi respondentów, zwraca się uwagę na nowe zjawiska w polu literackim. I znowu obserwuje się tu rozpaczliwą próbę naśladowania tego, co dzieje się na zachodnich rynkach książki. Dotyczy to choćby instytucji agenta literackiego, która w Polsce jest zawodem efemerycznym, opartym chyba tylko na pewnej wzniosłej idei z jednej strony i nadziei na to, że w końcu kiedyś na literaturze będzie się dało zarobić. Agent zarabia procent od zarobków autora, a jego zadanie polegać ma na organizowaniu jego aktywności literackiej – od znalezienia wydawcy, redagowania tekstu, poprzez organizowanie spotkań literackich, czuwanie nad zarobkami, promocją, aż do wyczerpania nakładu, a więc realnie przez kilka lat. Jak stwierdza jeden z badanych: Agent literacki to jest żebrak, który próbuje sprzedać innego żebraka. Biorąc pod uwagę fakt, że w Polsce jedynie kilku pisarzy z tak zwanej grupy konsekrowanej utrzymuje się tylko i wyłącznie ze sprzedaży swoich książek, trzeba przyznać, że jest to zawód obarczony nieprawdopodobnym ryzykiem.
Trzecia część dotyczy habitusu pisarzy i pisarek, obszaru ich działania, sposobów, w jaki organizują swoje twórcze życie. Trzeba przyznać, że jest to najbardziej przygnębiająca część. Niemal wszyscy badani autorzy i autorki przyznają, że z pisarstwa nie można się utrzymać, piszą jednak, bo lubią, bo czują taką potrzebę. Poeci już dawno pogodzili się z sytuacją, że nie zarobią nic na swoich tomikach, jedyna nadzieja tkwi w spotkaniach z czytelnikami i konkursach. Mówi się, że w Polsce jest tylko 300 czytelników poezji. Potwierdza to średni nakład tomików, które w większości są dystrybuowane „z ręki do ręki" i rozsyłane na konkursy oraz jako egzemplarze recenzenckie. Większe złudzenia mają jeszcze prozaicy, szczególnie ci początkujący, domagający się potwierdzenia swojego statusu w formie regularnie wypłacanych honorariów. Ale i to jest nieosiągalne. Na książkach, jak się powszechnie uważa, zarabiają wyłącznie duże wydawnictwa o określonej, wysokiej pozycji na rynku, umożliwiającej im dyktowanie warunków oraz dystrybutorzy, tacy jak Empik. Ta ostatnia firma ma bardzo złą opinię wśród autorów, z drugiej jednak strony – obecność książki na półce w Empiku jest dla nich szczytem marzeń. Podobnie ambiwalentny stosunek mają pisarze i pisarki do konkursów literackich, szczególnie tych dwóch, medialnie najważniejszych – Nagrody Nike i Paszportów „Polityki". Uważa się powszechnie, że nagrody te są mocno uwarunkowane politycznie i rynkowo, w komisjach zasiadają bowiem autorzy i redaktorzy powiązani z konkretnymi wydawnictwami. Zadziwiające jest także to, że praktycznie żaden z autorów nie określiłby swojego zawodu jako „pisarz”. Wynika to z pewnością z niemożności utrzymania się z pisarstwa nawet na najniższym poziomie materialnym, jak i z tego, że piszący z reguły wykonują inne zawody, określane jako „prawdziwa praca”. Pisanie jest dla nich tylko hobby.
Siatka pojęć autorstwa Pierre'a Bourdieu z pewnością okazała się pomocna podczas przeprowadzania badań, pozwoliła na wyłonienie mniej lub bardziej precyzyjne pól i ról odgrywanych przez poszczególnych aktorów pola. Teoria Bourdieu, choć dobrze wyjaśniona, zdaje się w bolesny sposób odklejać od rodzimej literatury. Wnioski z badań mają prowadzić do stworzenia teorii opisującej ostatnie dwudziestopięciolecie polskiej literatury. Książka powinna stać się obowiązkową lekturą polonistów, którzy, jak podejrzewam, wciąż brodzą w gęstej mgle jeśli chodzi o refleksję nad współczesną literaturą czy rynkiem książki. Z badań bowiem wyłania się obraz nad wyraz chaotyczny. Sami aktorzy nie wiedzą, jakie odgrywają role, gdzie kończą się ich kompetencje, jakie powinny być warunki konsekrowania pisarzy i pisarek. Twórcy nie tworzą zwartego środowiska, pogardzają koteriami, salonami, członkostwem w związkach i grupach literackich, jednocześnie narzekając na uwłaczające godności warunki pracy, wynagrodzenia poniżej progu ubóstwa. Chcieliby być rozpoznawani, doceniani, ale bez celebryckiej sławy. Nie widzą dla siebie miejsca w mediach, unikają występów w telewizji. Nie chcą być ekspertami od wszystkiego, chcą być pisarzami. A jednocześnie są świadomi, że bez odpowiedniej promocji ich książki się nie sprzedadzą. Wielokrotnie podkreśla się także brak rzetelnej krytyki literackiej, która zastępowana jest recenzjami. Miejsce krytyków zajmują obecnie blogerzy piszący o książkach, osoby bardzo często bez odpowiedniego przygotowania teoretyczno-literackiego, za to kochające czytać i wykorzystywane przez wydawców do promocji książek.
Po tę książkę sięgnąć powinien każdy, kto choćby pobieżnie interesuje się rynkiem książki lub kto się na nim obraca. Warto też wyciągnąć z lektury wnioski, póki nie jest za późno na ratowanie stanu naszej literatury.
Na koniec trzeba pochwalić ogromny wkład pracy autorów opracowania. Na uwagę zasługuje także oprawa graficzna książki, utrzymana w patriotycznych, biało-czerwonych barwach. Czerwone kropki na białej okładce świetnie oddają stan współczesnej literatury polskiej: kilka większych plamek na tle mniejszych oraz tych całkiem malutkich. Przydałyby się jakieś drogowskazy – te zaznaczono jako życzenie lakierem wybiórczym. Oby udało się je wkrótce mocniej podkreślić.