Recenzja książki: Krzykacz z Rwandy

Recenzuje: Sławomir Krempa

Bardzo rzadko zdarza się, że autorom książek dotykających spraw aktualnych, bieżących, udaje się uniknąć popadania w publicystykę i stworzyć znakomitą książkę, którą określić można mianem wielkiej literatury. Bardzo rzadko wielką literaturę udaje się stworzyć debiutantom. A jednak. Warrenowi FitzGeraldowi obie te rzeczy udały się znakomicie. I choć jego powieść Krzykacz z Rwandy dotyczy wciąż jeszcze świeżego problemu wojny domowej, toczonej przez plemiona Hutu i Tutsi, to zarazem staje się ona uniwersalną opowieścią o nietolerancji i – choć może zabrzmi to banalnie – o wyzwalającej sile miłości. 


Ash Bolt to nauczyciel śpiewu, mieszkający w tanim mieszkaniu w centrum Londynu. Pracuje on z licznymi uczniami, dla których nauka śpiewu ma być szansą na rozwiązanie życiowych problemów. Pracuje z gangsterem, który ma zbyt wysoki  głos i twierdzi, że przez to kobieta, o której marzy, nie potraktuje go poważnie. Pracuje z wieloma innymi ludźmi, których jednak trudno byłoby zaliczyć do londyńskich elit. Pracuje też z dziewczynką, mieszkającą w tym samym budynku, pozostającą pod opieką wuja, który traktuje ją wyłącznie jako przykry ciężar. Rzecz w tym, że Ash tak naprawdę nie lubi kontaktów z ludźmi. Boi się ich – i boi się świata, w którym dominują: ludzkie cierpienie, ból, okrucieństwo wojny. Swój lęk łagodzi poprzez rytuał bólu – poprzez regularne dokonywanie cięć nożem na własnej ręce. Ból pomaga mu uporać się z własnym strachem, z demonami, jakie go nękają.  


Clementine Habimama to dziesięcioletnia dziewczynka, pochodząca z Rwandy. Jej mama należy  do plemienia Tutsi, ojciec jest Hutu. Wydaje się to jednak nie mieć najmniejszego znaczenia wśród życzliwych sąsiadów, w miejscu, w którym wszyscy się znają, szanują i współistnieją w pokoju. Wszystko się zmienia, gdy prezydent Rwandy ginie w zamachu, o którego przeprowadzenie oskarżeni zostają Tutsi. Wówczas budzą się demony, mieszkańców Rwandy ogarnia szał mordu i nienawiści. Rozpoczynają się masakry dokonywane na członkach plemienia Tutsi, na które ONZ początkowo nie reaguje. Żołnierze ONZ mają być „bezstronnymi obserwatorami”. Stają się tymczasem biernymi świadkami niewyobrażalnych zbrodni, o których mówić się będzie jeszcze przez wiele lat. Co wojna domowa oznacza dla dziesięcioletniej dziewczynki i jej „mieszanej” rodziny?  Co łączy Clementine i Asha? Jak subtelna, miejscami utrzymana w odrealnione konwencji opowieść dziewczynki łączy się z męską, bardzo mocną historią Asha? 


Podczas lektury powieści FitzGeralda właśnie to przeplatanie się dwóch historii najbardziej zwraca uwagę. Początkowo niezrozumiały zabieg z czasem przyczynia się do wzmocnienia przesłania, które ma dla czytelników każdy z bohaterów. Pisarz-debiutant zaskakująco sprawnie prowadzi obie historie, różnicując je pod względem stylu i języka. Znakomicie widać to w świetnym przekładzie Agnieszki Śmiei. 


Język opowieści Clementine pozostaje w kontraście z opisywanymi przez nią wydarzeniami. Dziewczynka opisuje wielkie zło, nienawiść, przemoc, w obliczu których stanęła. Jej historia nie byłaby jednak tak mocna i bolesna, gdyby nie fakt, że – aby nabrać dystansu wobec niektórych wydarzeń, by móc zmniejszyć ból płynący z pamięci o nich – dziewczynka ujęła je w konwencji baśni. Jej opowiadać w ten sposób jest łatwiej. Odbiorca czyta o nich z jeszcze większym bólem, a siła emocji zawartych na kartach tej książki wprost poraża. 

 

Warstwa fabularna czy opowieść o okrucieństwie wojny domowej, toczonej między sobą przez dawnych sąsiadów czy przyjaciół to jednak tylko pierwsze warstwy niezwykłej opowieści FitzGeralda. Pod powierzchnią fabuły Krzykacz z Rwandy to także opowieść o… opowieściach. O tym jak historia, narracja pomaga nam zrozumieć świat, pomaga nam pogodzić się z własnymi demonami i usidlić je. Pomaga nam również zaakceptować nawet najbardziej bolesne wydarzenia, których świadkami się stajemy. Tak jest w przypadku Clementine, która opowiada o wszystkim, co ją spotkało, tak jest również w przypadku Asha, dla którego opowieść o problemie, jakim jest jego rytuał bólu, staje się szansą na wyzwolenie. 

 

Z innej strony: szansą na wyzwolenie może być również miłość czy przyjaźń. Ash otacza opieką swą małą sąsiadkę. Pomaganie jej w wyzwoleniu się od uciekających się czasem do brutalności opiekunów, zdecydowanie się na przyjęcie na siebie odpowiedzialności za dziewczynkę (a więc – z pozoru – przyjęcie pewnego brzemienia) i dla niego staje się szansą na wyzwolenie. Tak – tych dwoje łączy miłość. Miłość, która daje nadzieję. I choć finał tej historii daleki jest od tego, który znamy z literatury lekkiej, łatwej i przyjemnej, nadzieja ta pozostaje w czytelnikach również po zakończeniu lektury. 

 

Kup książkę Krzykacz z Rwandy

Sprawdzam ceny dla ciebie ...

Zobacz także

Zobacz opinie o książce Krzykacz z Rwandy
Książka
Krzykacz z Rwandy
Warren FitzGerald
Recenzje miesiąca
Srebrny łańcuszek
Edward Łysiak ;
Srebrny łańcuszek
Dziadek
Rafał Junosza Piotrowski
 Dziadek
Aldona z Podlasia
Aldona Anna Skirgiełło
Aldona z Podlasia
Egzamin na ojca
Danka Braun ;
Egzamin na ojca
Rozbłyski ciemności
Andrzej Pupin ;
Rozbłyski ciemności
Cień bogów
John Gwynne
Cień bogów
Wstydu za grosz
Zuzanna Orlińska
Wstydu za grosz
Jak ograłem PRL. Na scenie
Witek Łukaszewski
Jak ograłem PRL. Na scenie
Pokaż wszystkie recenzje
Reklamy