„Królowa ognia” finał, który nie rozpalił mojego serca 🔥
Czasem historia zaczyna się jak płomień jasny, porywający, nie sposób oderwać od niego wzroku. Tak było z pierwszym tomem tej trylogii. Pokochałam go. Był spójny, pełen napięcia i emocji, a bohaterowie żyli na kartach powieści. Wciągał mnie w swój świat, a ja z przyjemnością podążałam za jego historią.
Drugi tom? Przyjęłam go bez większego entuzjazmu, ale dałam mu szansę. Liczyłam, że trzeci wszystko wynagrodzi, że to będzie wielki finał, który sprawi, że cała trylogia zapisze się w mojej pamięci na długo.
Niestety „Królowa ognia” zamiast epickiego zakończenia przyniosła mi tylko rozczarowanie. Chaos zamiast emocji, mnogość wątków, w których się gubiłam, narracja prowadzona jakby na siłę byle więcej, byle szybciej, bez tej magii, która była na początku. Zamiast wielkiego finału dostałam po prostu… koniec.
To smutne, kiedy historia, która miała potencjał na niezapomnianą, gaśnie jak niedopilnowany ogień
Toczyliśmy bitwy, po których zostawało na ziemi ponad sto trupów, ale nie napisano o nich ani słowa. Zakon walczy, ale często robi to w ciszy, bez chwały...
Szósty Zakon dzierży miecz sprawiedliwości i uderza we wrogów Wiary i Królestwa Vaelin Al Sorna jako dziesięciolatek trafia do Szóstego Zakonu. Zostaje...