Po śladach przeszłości
Kiedy żyjemy, jesteśmy sprawni i zdrowi, często mówimy. Mówimy używając nie tylko słów, ale i gestów czy spojrzeń. Mówimy ciałem, całym sobą. Kiedy umieramy, ciało szybko zanika. Nie ma już przysługujących żywym słów, gestów i spojrzeń. Z upływającym nieubłaganie czasem pozostają już tylko kości rozpadające się z wolna w proch. I to one mówią. Nagie, pozornie nieme, wcale nie takie ciche na jakie wyglądają.
Doktor Temperance Brennan potrafi czytać z kości. Czytać historię konkretnego człowieka. Dowiaduje się o nim rzeczy, których zmarły często nie może już przekazać w żaden inny sposób. Po co to robi? Przede wszystkim po to, by przywrócić mu godność. Imię i nazwisko. Człowieczeństwo, które w okrutny sposób zabiera mu wymuszona przez okoliczności anonimowość.
Proza Reichs jest coraz bardziej dojrzała. Coraz gęstsza. Już nie sama wartka akcja czy złożona fabuła są tym, co przykuwa uwagę czytelników. Pierwsze powieści autorki były budowaniem szkieletów swoistej literackiej przestrzeni. Od pewnego momentu konstrukcja ta nie tyle nabiera kształtów co jest wypełniana bogactwem szczegółów. Znamy większość postaci, czasami może trochę powierzchownie lub jednostronnie, teraz poznajemy je bliżej. Sięgamy wstecz, za pomocą ujawnienia śladów ukrytych w czyjejś pamięci. Ta powieść zaczyna się od wędrówki Tempe w przeszłość, do lat dzieciństwa. Tych lat, które z czasem nieuchronnie pamięta się coraz słabiej. Choć emocjonalnie stają się one coraz ważniejsze, a zarazem dziwnie odrealnione, a nawet zmitologizowane, pełne niepojętego czaru i magii wynikającej z faktu bycia kiedyś dzieckiem, bycia młodym. Tempe wspomina pewną dziecięcą, zadziwiająco głęboką przyjaźń i jej bardzo gwałtowne, niepokojące zakończenie. Nagły koniec wspólnych wędrówek i zabaw, zamknięty w niewiele innym mówiącej dacie dwudziesty szósty lipca. Podobno coś się wydarzyło, podobno musiały wyjechać. Lepiej ich nie szukać, nie pisać listów, nie kontaktować się. Tak mówili dziadkowie sióstr Evangeline i Obeline Landry, przyjaciółek małej Tempe i Harry. Teraz nagle zamknięta przeszłość powraca. Na jej obraz nakłada się bolesna teraźniejszość i tajemnice, które po kolei zaczynają wychodzić na światło dzienne.
Tempe angażuje się w śledztwo dotyczące zaginięć młodych dziewczyn. Sprawę o tyle trudną, że rozciągniętą w latach. Poszczególne przypadki nie są łatwe do powiązania ze sobą, nie ma żadnych oczywistych śladów i podejrzeń co do sprawcy. Swoje też zrobił już czas, który szybko zaciera fakty i pustoszy ludzką pamięć. Intuicja i doświadczenie śledczych i samej doktor Brennan mówi jednak jasno, że nie jest to tylko jakaś kolejna iluzja czy próba stworzenia atrakcyjnie wyglądającej teorii. To niepokojący wyrzut sumienia, coś co wymaga rozwiązania. Wśród innych spraw, które zaprzątają głowę bohaterki jest też wiele innych kości do zbadania. Taki to zawód i takie to czasy, że antropolog sądowy nie ma chwili wytchnienia. Do tego dochodzą niekończące się kłopoty sercowe bohaterki. Związek z Ryanem wydaje się przechodzić bardzo trudny etap, pełen niedopowiedzeń, wzajemnej nieufności, krążenia wokół siebie przypominającego wilcze podchody. W Kanadzie zjawia się Harry, trochę szalona siostra Tempe, po właśnie zakończonym swoim kolejnym nieudanym związku, i jak zwykle z wielką energią rzuca się w wir działania, tym razem pomagania innym, głównie Tempe.
Ciekawostką tego tomu jest sięgnięcie do historii francuskojęzycznych mieszkańców niektórych rejonów Kanady. Z pewnością są to fakty mało znane czytelnikom spoza Ameryki Północnej. W powieści poruszony został trudny i niestety ciągle aktualny problem pornografii z udziałem dzieci i młodzieży. Na wzrost tego procederu negatywny wpływ ma nieustanny rozwój techniki i upowszechnienie Internetu. Tej nowoczesnej techniki użytkowej, widzianej okiem laika, jest zresztą w tej książce całkiem sporo: komputery, nowoczesne nośniki pamięci, techniki kryptograficzne.
Tempo zdarzeń nie jest zawrotne, fabuła nie jest niesamowicie zagmatwana. Więcej jest przemyśleń, refleksji i analizowania, więcej życia, choć nie zawsze tego w najcieplejszych kolorach. Dziesiąta powieść Kathy Reichs jest dojrzała, ciekawa i w wielu miejscach odbiegająca od schematu. Czyta się ją z zainteresowaniem, choć nie ma tu szybko rosnącej krzywej napięcia. Dla niektórych, lubiących wzorce i to te sprawdzone, ta akurat zmiana może nie być aż tak pozytywna. Pisarka mocno zbliżyła się do dominującego współcześnie trendu w literaturze kryminalnej tworzenia powieści pełnych psychologii, rozważań socjologicznych i szerokiego tła zdarzeń. To już nie jest tylko lekka, czysta rozrywka. To intrygujący opis pewnego, może bardzo w sumie wąskiego, wycinka otaczającej nas rzeczywistości.
Kobieta przedstawiająca się jako Amy Roberts zgłasza się do szpitala w Montrealu z obfitym krwawieniem. Lekarze nie mają wątpliwości, że pacjentka niedawno...
Książki, które zainspirowały twórców serialu Kości Antropolog sądową Temperance Brennan odwiedza niejaka „Lucky”...