Zaczyna się obiecująco. Dagmara ma zaopiekować się dziadkiem, który jest na tyle zdziwaczały, że uciekają od niego wszystkie zatrudnione do gotowania i sprzątania gospodynie. Dziadek mieszka na wsi, Dagmara w mieście, kobieta musi więc dojechać, by znaleźć dla niego kogoś nowego. Ale do dziewczyny przyjeżdża także koleżanka, jadą więc razem. Na miejscu zaś mnożą się tajemnice i dziwne zdarzenia. Wkrótce do przyjaciółek dołącza chłopak Dagmary z kolegą i jego dziewczyną. Każde z nich reprezentuje inną, nazwijmy to: subkulturę. Andżelika jest typową różową blondynką, chłopak Dagamary żyje na koszt swojej narzeczonej i wszystkiego się boi, nie wiadomo zatem, na podstawie jakiego klucza się dobrali. Może tylko takiego, by było zabawnie.
Bohaterowie działają w sposób chaotyczny, pozbawiony logiki i sensu. Dagmara podobno coś odziedziczyła. Wie o tym jej dziadek, który jest przekonany, że jeśli powie o tym wnuczce, to ta się na coś nie zgodzi. Dziadek porywa więc jej przyjaciółkę i wywozi w siną dal. Dagmara ze swoim chłopakiem, jego kolegą i dziewczyną wyrusza na poszukiwanie szalonego dziadka. Ale zanim pojadą, to jeszcze się prześpią, potem zatrzymają na obiad, następnie przenocują w wynajętym domku, poimprezują, potem znowu poimprezują. A czas leci nieubłaganie.
Miało być zabawnie, ale jest, niestety jest bez sensu. Nie wiadomo, o co chodzi. W finale wprawdzie wszystko się wyjaśnia, ale całość okazuje się jeszcze bardziej zagmatwana, niż na początku. Autorka pisze o sobie, że lubi się śmiać, musiała mieć zatem niezły ubaw, pisząc tę książkę. Szkoda tylko, że jej poczucie humoru nie udziela się czytelnikowi, który czuje się z każdą stroną coraz bardziej zagubiony. Całą sprawę dałoby się załatwić jedną rozmową, a tymczasem mamy całą serię niepotrzebnych, chaotycznych wydarzeń, które nie prowadzą wcale do celu. Szaleństwo. Kogoś mordują, straszą, potem się okazuje, że jednak nie. Albo może tak. Bohaterowie mówią coś do siebie, ale jakby się nawzajem nie rozumieli. Idą gdzieś, a potem zapominają, dokąd szli. Coś mają zrobić, ale idą pić. Coś planują, ale nie wykonują planu. Brak logiki i sensu. Jest tylko poczucie humoru.
Internet sam w sobie jest czymś wirtualnym, ale wspomaga się rzeczywistością, a rzeczywistość coraz mniej funkcjonuje bez internetu. Kanapka o wiele lepiej...
Knajpa i hotel w kościele, ogród na cmentarzu... A kto bogatemu zabroni? Gdy do dyspozycji ma się miliony, można nawet urządzić hotel w kościele, a cmentarz...
Kiedy więc na samym początku dziewczyna wlazła niechcący w krzaki malin, a zaraz potem w krowią kupę, uznał, że chyba się w nim zakochała, skoro chodzi z głową w chmurach, zamiast patrzeć pod nogi. Kiedy potknęła się o wystający z ziemi korzeń, a chwilę potem wpadła na pień pochylonej sosny, stwierdził, że nie chyba, ale na pewno, i to szaleńczo. Ucieszył się jeszcze bardziej, kiedy jakimś cudem prawie wpadła do rowu melioracyjnego. Dopiero poślizg na spróchniałym, porośniętym opieńkami pniaku trochę go otrzeźwił. Owszem, dobrze, niech go kocha! To miłe, przyjemne i fantastyczne, ale niech zostanie przy życiu!
Jeżeli za to się tutaj zabija, to rzeczywiście urocza ta wioseczka! - mruknęła z przekąsem Dagmara. - Jeden drugiego w łyżce wody by utopił!
Więcej