Recenzja książki: Kim jesteś, Sky?

Recenzuje: Justyna Gul

Story braci Benedict

Sawant często bywa określany mianem „genialnego idioty”. Zespół sawanta jest bowiem stanem, o którym możemy mówić wówczas, gdy upośledzona umysłowo osoba posiada wybitne uzdolnienia. Sawantami są często autystycy, rzadziej osoby z niedorozwojem umysłowym lub uszkodzeniami mózgu. Wśród znanych sawantów można wymienić Kima Peeka, którego historia posłużyła twórcom filmu "Rain Man" jako pierwowzór postaci Raymonda Babbita.

Joss Stirling, brytyjska pisarka, postanowiła podejść do kwestii zespołu sawanta dość… kreatywnie. Uczyniła bowiem sawantów bohaterami swojej powieści Kim jesteś, Sky?, opublikowanej nakładem wydawnictwa Akapit Press. Adresowana do nastolatek historia zaskakuje, budzi tęsknotę za drugą połówką oraz sprawia, że przeszywa nas dreszcz. Nie jest to banalna historia o nadnaturalnych istotach, które zapałały do siebie uczuciem, ale o niezwykłych nastolatkach, mających za sobą trudne doświadczenia i obdarzonych wyjątkowym darem. Mimo tego, że wydarzenia opisane w niej są najzupełniej nieprawdopodobne, powieść powinna porwać również te młode czytelniczki, które za romansami nie przepadają.

Autorka przedstawia nam Sky w dość trudnym dla dziewczyny momencie – wraz z przybranymi rodzicami, Simonem i Sally, przeprowadza się ona z Richmond w Anglii do Kolorado w Stanach Zjednoczonych. Spokojne miasteczko Wrickenridge ma się stać ich nowym domem na rok – opiekunowie Sky dostali tu ofertę pracy jako rezydujący artyści w nowym Centrum Sztuki. Dla nastolatki jest to szczególnie trudne, bowiem dopiero niedawno udało jej się odnaleźć się w otaczającej ją rzeczywistości, zdobyć znajomych i poczuć się bezpiecznie. Jej dzieciństwo jest jedną wielką niewiadomą, została bowiem znaleziona na stacji benzynowej, kiedy miała sześć lat. Przez długi czas jedyną formą kontaktu z nią była muzyka – porozumiewała się za pomocą dźwięków, do dziś zresztą gra na gitarze, pianinie i saksofonie.

W nowej szkole to zajęcia z muzyki pozwalają jej się zaklimatyzować w nowych warunkach, choć jeden z członków zespołu, Zed Benedict, napawa ja bliżej nieokreśloną obawą. Przed niepokornym latynoskim motocyklistą, łamaczem niewieścich serc, ostrzega ją też nowa przyjaciółka, Tina Monterey. Co jednak zrobić, kiedy wizerunek przystojnego chłopaka niepokojąco często nawiedza jej myśli? Zresztą, można odnieść wrażenie, że również on szuka ze Sky kontaktu. Mogłoby jej to pochlebiać gdyby nie wyznanie Zeda. Oznajmia on bowiem nastolatce, że jest sawantką i jest mu przeznaczona. Po stwierdzeniu, że sawanci czekają całe życie, żeby odnaleźć swoją drugą połówkę, można tylko posądzić chłopaka o niepoczytalność…

Jednak w głębi duszy Sky wie, że istnieje prawdopodobieństwo, iż Zed powiedział prawdę, szczególnie wspominając o swoich niezwykłych umiejętnościach. Wcześniej już przekonała się, że potrafią się porozumiewać telepatycznie, a jej widzenie aury i jego wizje przyszłości z pewnością nie czynią ich przeciętnymi nastolatkami. Jednak dopiero kiedy Sky poznaje całą rodzinę Zeda i odkrywa całe spektrum ich zdolności, a także kiedy wraz z Zedem zostają zaatakowani, przyjdzie jej uwierzyć, a także zaufać.

Trudne zadanie stoi przed Sky, będzie ona bowiem musiała zaakceptować nie tylko swoją odmienność, ale również naturę Zeda i misję, którą jego rodzina wypełnia. Musi być też gotowa na niebezpieczeństwo, bowiem znajomość z chłopakiem czyni ją celem ludzi, dla których umiejętności sawantów są potencjalną żyłą złota i którzy nie zawahają się przed niczym. A porwanie przekonuje ją, że oni wcale nie żartują…

Kim jesteś, Sky? to prawie czterysta stron dobrej rozrywki, spektakularnych zwrotów akcji i romantycznej historii. Joss Stirling sprawnie gra na emocjach, znakomicie skonstruowała też swoich bohaterów, obdarzając ich zestawem niepowtarzalnych cech. Choć muszę przyznać, że infantylność Sky może niekiedy irytować. Kim jesteś, Sky? to jednak wspaniała opowieść, to miła odmiana po setkach powieści o duchach, wilkołakach i elfach. Nie mogę się też doczekać kolejnego tomu serii o sawantach, a biorąc pod uwagę, że braci Benedict jest siedmiu, szykuje się prawdziwy maraton czytelniczy.