Ronald H. Balson przygotował powieść, w której postawił pytania o arendtowską banalność zła, o niewdzięczność wobec ludzi, którym zawdzięcza się życie, o ludzką podłość i frustrację wynikającą z biedy i poniżenia.
Syn ubogich Niemców, Otto Piatek, przygarnięty w dzieciństwie przez żydowską rodzinę w Zamościu, staje podczas II wojny światowej wobec dylematu: powinność wobec bliskich czy wobec urojonej idei. Jego wybór szokuje i przeraża. Jeszcze bardziej wstrząsające jest to, że za popełnione zbrodnie nigdy nie ponosi kary, podobnie jak tysiące nazistów, którzy po zakończeniu wojny rozpoczęli nowy etap życia, korzystając z majątku swych ofiar.
Podczas uroczystości w wyższych sferach chicagowskiego świata dochodzi do skandalu. Osiemdziesięcioczteroletni Ben Solomon grozi nienabitą bronią miejscowemu filantropowi, miliarderowi Elliotowi Rozenzweigowi. Oskarża go o zbrodnie podczas wojny i przywłaszczenie majątku swojej rodziny. Nikt nie wierzy w okrzyki starca - do chwili, gdy po jego stronie, pro bono, angażuje się lokalna prawniczka, Catherine Lockhart. Kobieta stara się pomóc wyjaśnić sprawę Rozenzweiga, choć z góry wiemy, że za konflikt z miejscowym ulubieńcem grozi jej przynajmniej ostracyzm, a może i utrata prawa do wykonywania zawodu.
Wychowani na trudnej, wstrząsającej literaturze obozowej i wojennej autorstwa Seweryny Szmaglewskiej czy Tadeusza Borowskiego, wiemy jak bardzo dramatyczna, nawet pomimo znacznej oszczędności środków wyrazu, może być książka traktująca o Holokauście. Dlatego Kiedyś byliśmy braćmi nie porywa, wydaje się być pozbawiona dramatyzmu, z zaledwie kilkoma scenami, gdzie napięcie przeważa nad miałkością materii.
Trudno tu doszukiwać się powodów, dla których powieść nuży. Może dlatego, że dramatyczne wspomnienia przesiane są zarówno przez czas i pamięć starego człowieka, jak i reakcje wysłuchującej ich prawniczki, która często myślami bywa daleko od swego klienta i mija sporo czasu, zanim Catherine na dobre zaangażuje się w przedstawianą jej historię? Może dlatego, że groza opowiadanej historii rozmywa się w hic et nunc toczącej się przed naszymi oczami opowieści o pogarszającej się pozycji Catheerine, a rzeczywistość przyćmiewa przeszłość? A może dlatego, że o Holokauście powinni pisać ci, którzy go doznali, w przeciwnym bowiem wypadku otrzymujemy jedynie wyobrażenie Shoah, a nie prawdziwy przekaz o zbrodni na narodzie?
Dodatkowym mankamentem powieści jest wyraźna niespójność chronologiczna prezentowanych historii. Choć zarzut ten można odeprzeć tym, że poznajemy je z doskoku, gdy Cathetrine znajdzie chwilę, aby wysłuchać kolejnej porcji wspomnień Bena. Odnoszę jednak wrażenie, że tradycyjny model, gdy narrator przenosi akcję w przeszłość i komentuje przedstawiony świat, byłby znacznie bardziej dynamiczny.
Niezmiernie żałuję, bowiem powieść obiecuje wiele emocji, jakich może dostarczyć dramat życia skrzywdzonego człowieka. A tymczasem dostajemy uładzoną, gęsto przetykaną zupełnie niepotrzebnymi passusami opowieść o przeszłości, która z całą pewnością była znacznie bardziej przejmująca, niż pokazuje to historia Kiedy byliśmy braćmi.