Zniszczeni
Dla mnie to pierwsze zetknięcie się z prozą Chang-Rae Lee, profesora pisarstwa twórczego (professor of creative writing) z Princeton University, mimo że nie jest to jego pierwsza powieść beletrystyczna. Ten urodzony w 1965 roku autor debiutował w 1995 roku książką Native Speaker. Kolejną była wydana w 1999 A Gesture Life. Koncentrował się w nich na problemach mniejszości koreańskiej żyjącej w Ameryce, na problemach wyalienowania imigrantów, zagubienia w obcym dla nich kulturowo świecie, do którego niełatwo się im dostosować. Chang-Rae Lee nie zaskoczy nas specyficznym stylem, odmiennym od tego, który aktualnie spotykamy w literaturze zachodniej. Mimo że urodził się w Korei, to wyemigrował z niej wraz z rodzicami w wieku trzech lat. Trudno mówić, że rdzenna kultura kraju urodzenia zasadniczo wpłynęła na jego twórczość. Językiem, w którym tworzy jest angielski. We wzmiankach biograficznych nigdzie nie napotkałem informacji, że posługuje się on również językiem koreańskim. Powieść Kiedy ulegnę (The Surrendered, 2010), czwarta w dorobku Lee po wydanej w 2004 roku Aloft, w pełni zatem przynależy do tradycji literackiej Zachodu i trudno w niej znaleźć jakieś specyficznie koreańskie cechy, choć bohaterami tej opowieści są ludzie, którzy żyją na styku różnych światów i kultur.
Inspiracją do Kiedy ulegnę - o czym pisarz wspomina w wywiadzie - było osobiste zainteresowanie się historią najnowszą kraju jego pochodzenia, w tym głównie wojną domową z lat pięćdziesiątych. Zapragnął on skonfrontować informacje zawarte w publikacjach historycznych z pamięcią jego najbliższych, głównie własnego ojca. Jego tata miał w czasie Wojny Koreańskiej kilkanaście lat. Odcisnęła się ona na jego młodości tragicznym piętnem i mówił o niej bardzo niechętnie. Ze skrawków tych opowieści zostały zbudowane niektóre początkowe rozdziały tej powieści, zwłaszcza te pokazujące beznadziejną tułaczkę uciekinierów z miejsc objętych działaniami wojennymi oraz wszechobecną nieubłaganie towarzyszącą im śmierć i przemoc.
Chang-Rae Lee określa swoją ostatnią książkę nie jako powieść o wojnie, lecz jako historię ukazującą skutki wpływu konfliktów zbrojnych na ludzką psychikę i ducha, osobistą, ponurą odyseję tych, którzy doświadczając kiedyś wojny, muszą ją znosić i przeżywać do końca swoich dni. I tak chyba należy traktować powieść - nie jako źródło wiedzy o konkretnej wojnie i konkretnych osobach, a jako opowieść o wojnie, bestialstwie z nią związanym i skutkach, które pozostawia na zawsze w ciele i umysłach swoich ofiar.
Powieść nie jest prosta w odbiorze. Decyduje o tym kilka czynników. Jest obszerna, pełna różnorakich, mniej lub bardziej ważnych szczegółów, wypełniających mało powściągliwe opisy. Mało jest dialogów, które dodawałyby jej nieco dynamiki. Zdania są złożone, zawiłe, mocno rozbudowane, narracja natomiast nie została poprowadzona linearnie. Przenosimy się w czasie i przestrzeni do Mandżurii z roku 1930, Nowego Jorku czy Włoch lat osiemdziesiątych minionego stulecia, Korei początku lat pięćdziesiątych dwudziestego wieku. Śledzimy losy kilku postaci, choć głównych bohaterów jest zasadniczo dwoje: Koreanka June Han oraz amerykański żołnierz Hector Brennan. W opowieści występuje jednak wiele innych osób, epizodycznych, ale ważnych z punktu widzenia całości, takich jak chociażby Sylvie Tanner.
Powieść jest przesiąknięta smutkiem, zupełnym brakiem elementów pozytywnych, swoistą fascynacją ciemną stroną człowieczej duszy. Traumatyczne przeżycia zmieniają dotknięte nimi osoby i nie pozwalają im wyjść z zaklętego kręgu. Brak szczęścia, pokoju serca i radości oddziałuje nie tylko na nie, ale i tych, z którymi się stykają. Obserwujemy ich zmagania z losem, z samymi sobą, z pamięcią i doświadczeniem. Ich przeszłość wpływa na relacje z innymi, na uczucia i emocje, których doświadczają. Wpływa zdecydowanie negatywnie. Zamknięci w swoich światach, w ciasnych skorupach cierpienia, nie potrafią zobaczyć tego, co na zewnątrz.
Losy bohaterów poznajemy powoli, poprzez składanie wycinków z ich życia, opisów zdarzeń z konkretnych lat. Stopniowo wychodzą na jaw tajemnice i sekrety, nierzadko w jakiś sposób mroczne, ale pozwalające nam inaczej spojrzeć na postacie, ich życie i wybory. Chang-Rae Lee trochę niezwyczajnie nagromadza zaskakującą ilość nieszczęść, z którymi muszą się stykać. Cel jest jeden: ukazać przerażające spustoszenie dotykające szeroko rozumiane ofiary wojny. I to się z pewnością udaje.
Są w książce, jak to bywa w tak rozbudowanej powieści, fragmenty lepsze i gorsze, świetnie napisane i słabsze. Do tych wywołujących silne emocje, najmocniejszych w wymowie należą z pewnością początkowe strony opisujące tragiczne losy uciekinierów, June i jej rodzeństwa. Równie intensywne są opisy przeżyć Sylvie Tanner w ogarniętej wojną Mandżurii lat trzydziestych. Chłodne, pozbawione nadmiaru emocji słowa, kontrastują z jednoznaczną wymową pełnych realizmu i przemocy scen. Chang-Rae pokazuje jak wojna niszczy w ludziach radość życia, przyzwoitość, podstawowe ludzkie odruchy. Jak odsuwa, przynajmniej w dużej części przypadków, człowieczeństwo na bok i odkrywa bestię, dla której istnieje tylko cel walki, własne przetrwanie czy wróg. Główni bohaterowie, sponiewierani przez doświadczenia, jedyną radość czerpią z unikania radości za wszelką cenę. Kryją się przed światem i ludźmi, zamykają swoje przeżycia i emocje w ukrytych szkatułkach. Nie potrafią, nie mogą, a może nawet nie chcą czegoś zrobić z traumą, której doświadczyli. Zachowując ją tylko dla siebie nie mogą żyć w miarę normalnie, nie mogą w pełni kochać i rozumieć innych.
To trudna, wymagająca wysiłku, emocjonalnie wyczerpująca, intrygująca lektura. Nie dla osób wrażliwych na naturalistyczne opisy okrucieństw wojny.