Dziś o tym, jak złudne bywa niekiedy ocenianie książki po okładce czy kierowanie się tytułem, który zapowiada interesującą lekturę. Gdyby nie ten mroźny pejzaż z okładki, zestawiony z krwistym napisem, gdyby nie tytuł, który skutecznie przyciąga uwagę, nie straciłabym bezpowrotnie kilku godzin poświęconych najpierw na czytanie, a teraz na pisanie tego tekstu. Cokolwiek robiłabym w tym czasie, byłoby z pewnością dużo bardziej sensowne i przyniosło więcej korzyści, nawet gdyby sprowadziło się do pozornie mało pożytecznego leżenia plackiem i wgapiania się w sufit. Kto wie, co mądrego przyszłoby mi wówczas na myśl. Podczas lektury
Jeziora krwi i łez Jamesa Thompsona moje szare komórki padły z nudów.
Takie powieści pisałby Simon Beckett, gdyby mieszkał za kręgiem polarnym - głosi hasło z tyłu okładki. Simon, błagam, zostań gdzie jesteś i pisz jak piszesz. Przytoczone zdanie jest największą grozą tej powieści. Ukazuje perspektywę przerażającą, która śnić mi się będzie dłużej, niż obejrzany w dzieciństwie Omen.
Tymczasem jednak przenieśmy się do Finlandii, do drugiego tomu przygód inspektora Kari Vaara. Jeśli tak, jak ja nie czytaliście części pierwszej, nie szkodzi. Vaara opowie wszystko. Kto był zły, kto dobry, kto zginął, przeżył, poronił i tak dalej. Czego nie zdradzi nota wydawcy, tego dowiedzieć się można z pierwszych stron powieści. Najwyraźniej Thompson wyszedł z założenia, że każdy kto bierze do ręki
Jezioro krwi i łez musi mieć za sobą
Anioły śniegu. Ale może ma to sens? Otóż, czytając tom drugi jest prawie tak, jakbyśmy czytali również i pierwszy, co pozwala zaoszczędzić sporo czasu. Wygodne, prawda? Nie wiem, ile tomów jest planowanych, ale z dużą dozą prawdopodobieństwa czytając ostatni z nich, poznamy rozwiązania wszystkich wcześniejszych spraw. Jeszcze bardziej wygodne.
Vaara oprócz tego, że za dużo gada, miewa bóle głowy. Co ja piszę! Miewa? On je ma bez przerwy. Niemal na każdej stronie. Wspomina o tym częściej, niż Anastasia Steele wywraca oczami i zagryza wargę. Rozumiem, ból głowy jest irytujący, uciążliwy, a jeśli chronicznie się pojawia, nie wróży najlepiej, ale litości - czytelnik już po trzydziestej uwadze dotyczącej problemów zdrowotnych Kariego rozumie, o co chodzi i zaczyna się domyślać, do czego ten bolesny wątek zmierza i że zwykła aspiryna nie wystarczy.
Oczywiście, oprócz bóli jest i fabuła. Na dobry początek w prywatnej saunie znaleziono Rauhę Anttilę, martwą, starszą kobietę. Poza tym Vaara prowadzi jeszcze dwa śledztwa: ma dowieść niewinności Arvida Lahtinena, mężczyzny w wieku lat dziewięćdziesięciu, bohatera narodowego, oskarżanego o zbrodnie wojenne oraz znaleźć dowody na to, że rosyjski biznesmen Fillippov zabił swoją żonę.
Narracja powieści jest pierwszoosobowa, prowadzona w czasie teraźniejszym. Vaara zwykle opowiada historię krótkimi zdaniami, często równoważnikami zdań. Brzmienie głośno czytanego tekstu niekiedy przypomina beznamiętnie składany raport. Język jest dosadny, opisy pewnie miały być mocne i naturalistyczne, wyszły jednak prymitywne i niesmaczne. Gazy tworzące się w brzuchu wypchnęły z ciała kał i płyny. Podeszły pod skórę twarzy i szyi, powodując napuchnięcie ust, warg oraz języka. Twarz jest zniekształcona, prawie nie do rozpoznania. Na skórze utworzyły się także wypełnione płynem pęcherze. (...) Rauha upadła, leży na boku. Milo zmusza się, aby dokonać oględzin. Przesuwa ją, stara się spojrzeć pod zwłoki, szukając możliwych śladów przemocy. Pękają pęcherze. Skóra Rauhy przylgnęła do drewnianego siedziska sauny, prześlizguje się Milowi przez palce i odchodzi od ciała. Wiercące się larwy wychodzą jej z tyłka, wijąc się i spadając na ławkę. Milo to partner Vaara, spragniony poklasku typek o IQ wynoszącym 172.
Dialogi są drętwe i dalekie od naturalności. Bohaterowie zachowują się dziwnie. Mąż cieszy się z tego, że ciężarna żona ma większe libido, a dopiero po jakimś czasie napomyka, że ciąża przebiega nie do końca prawidłowo i kilka tygodni temu badania wykazały nadciśnienie oraz stan przedrzucawkowy, co niesie ryzyko odklejenia się od łożyska i śmierci dziecka, ale też matki. Tymczasem żona martwi się o męża, który pojechał na miejsce zbrodni. Dlaczego się martwi? Bo jest brzydka pogoda. Faktycznie, w tej sytuacji jest to jej największe zmartwienie...
Moim ulubionym fragmentem powieści stał się ten, w którym para detektywów informuje Filippova o śmierci jego żony. Pozwólcie, że przytoczę go w całości:
- Chodzi o Iisę, pańską żonę - wyjaśnia [pastor] Oksanen.
Dwóch detektywów i pastor zjawiają się, aby przekazać złe wieści. Filippov musi przeczuwać najgorsze, jednak głos ma opanowany.
- Co z IIsą?
- Z przykrością powiadamiam, że już nie ma jej wśród nas.
Filippov przechyla głowę na bok.
- No to proszę powiedzieć, gdzie jest? Nie jestem dzieckiem, proszę mi to powiedzieć wyraźnie.
- Zmarła. Dzisiaj rano odnaleziono jej ciało.
Filippov spogląda prosto na Oksanena. Po jego twarzy właściwie niczego nie widać.
- Jak umarła?
Pastor obchodzi biurko i kojącym gestem kładzie mu dłoń na ramieniu.
- Została zamordowana. Teraz jest już u Boga.
Filippov nie zwraca uwagi na tę rękę.
- Jestem ateistą.
Dialog-żyleta. Ścina z nóg. W dalszej części tej uroczej rozmowy Filippov zostaje szczegółowo poinformowany o tym, co stało się z jego żoną. Zabójca zrobił sobie z niej ludzką popielniczkę, potem chłostał, skupiając się na twarzy, aż wreszcie zmasakrował prawie nie do poznania. Torturowano ją systematycznie i wreszcie uduszono w akcie miłosierdzia. Standardowa procedura. Dokopać osobie, która właśnie straciła kogoś bliskiego. Dyskrecja i wyczucie zdecydowanie nie są mocnymi stronami policyjnej ekipy. Vaara o szczegółach śledztwa opowiada każdemu, kto zechce go słuchać, nawet, jeśli ten ktoś jest obcym starcem oskarżonym o popełnienie zbrodni wojennych.
Vaara jest, oczywiście, twardym policjantem, który zmaga się z demonami minionych lat, spraw i migren. Nie dość, że bliscy go zawiedli, mordercy nie szczędzili przykrości, to jeszcze za okazywanie emocji bił go tatuś. Oprócz zbrodni, bólu głowy i duchów przeszłości, które stale dają o sobie znać, Kari ma też na głowie rodzeństwo żony, siostrę-konserwatystkę i brata-alkoholika. Prowadzi to do wielu spięć, ale też wprowadza jedyny interesujący wątek - obcy w Finlandii. Żona Vaary jest Amerykanką, a przybyłe z "innego świata" rodzeństwo czeka wiele niespodzianek. Staje się to pretekstem do wymiany całkiem ciekawych opinii oraz "przemycenia" w powieści kilku interesujących informacji dotyczących fińskich zwyczajów. Słynne sauny są tu, oczywiście, na pierwszym miejscu. Przy okazji można poczytać o kuppaus, czyli odsysaniu krwi, o tym, dlaczego siedząc w najchłodniejszym kącie sauny, lepiej nie podkręcać temperatury, do czego służy vihta i jak zachowuje się nagi, wkurzony Fin. Tyle o zaletach, wróćmy do wad.
Mankamentem jest słaba korekta, która nie tylko gubi całe wyrazy i olewa literówki, ale też przepuszcza liczne "perełki". Na przykład takie: Najbardziej mnie wkurza, że miasto ma pieniądze na podgrzewane chodniki w dzielnicy handlowej, żeby turystowi nie zbierał się śnieg na butach, ale brakuje mu na ochronę obywateli. Wystarczyło, żeby autor raz na jakiś czas zaszalał z bardziej złożonym zdaniem i korekta się gubi. Dziwią też inne zabiegi, jak choćby próba fonetycznego zapisu mowy jednego z bohaterów. Formy w stylu "nienawidzis" czy "dzietska" jestem w stanie zrozumieć, ale użycie "ó" w wyrazie "odłósz" trochę dziwi. Ewentualnie ja mam za słabo wyczulone ucho i nie odróżniam w mowie "u" od "ó", a tym samym nie widzę potrzeby usilnego pakowania błędów ortograficznych tam, gdzie w mowie ich nie słychać.
Niestety, zdarzają się książki, w przypadku których naprawdę trudno doszukać się jakichkolwiek zalet. Tak jest w tym przypadku. Gdyby nie fińsko-amerykańskie zderzenie światów, należałoby książce wystawić najniższą z możliwych ocen. Ta część ratuje odrobinę tę powieść, jednak nie na tyle, bym chciało się powrócić do twórczości autora. Niezgorzej wypadają też bohaterowie. Na tle marnej całości ich kreacje nie przedstawiają się tak źle. Do atutów powieści można też zaliczyć wzmianki o udziale Finów w II wojnie światowej. Ale co z tego, kiedy książka napisana jest topornie (choć może część winy leży tu po stronie tłumacza, a nie autora), dialogi są sztuczne, a sama intryga - mało ciekawa? Finał odrobinę zaskakuje, ale nie zaciera złego wrażenia.
Po lekturze powieści
Jezioro krwi i łez można być pewnym, że Simon Beckett
pod żadną szerokością geograficzną nie stworzyłby takiego dzieła.
Jezioro krwi i łez od
Chemii śmierci dzieli nie tylko przepaść geograficzna. Powieści te różnią się też nastrojem, warsztatem autora, jego umiejętnością budowania napięcia, tworzenia wiarygodnych dialogów i kilkoma innymi aspektami. Styl Thompsona jest mało interesujący, opowiadana historia nie wciąga, a tych kilka ciekawostek o Finlandii to za mało, by spotkanie z inspektorem Karim uznać za udane.
Sprawdzam ceny dla ciebie ...