Nie leczy słodkich piesków, małych kotków czy wesołych papug. Nie przyjmuje w ściśle wyznaczonych porach w ciepłym, nowocześnie urządzonym gabinecie. Tak naprawdę życie wiejskiego weterynarza to całkiem inna bajka… Zwłaszcza, jeśli początek jego praktyki przypada na 1937 rok.
Tak właśnie było w przypadku Jamesa Herriota, brytyjskiego weterynarza i pisarza, autora cyklu powieści autobiograficznych Wszystkie stworzenia małe i duże. W pierwszym ich tomie o wdzięcznym tytule Jeśli tylko potrafiłyby mówić poznajemy okoliczności rozpoczęcia praktyki medycznej autora i towarzyszymy mu w niej przez cały pierwszy rok.
Zabawne zdarzenia, będące udziałem trzech weterynarzy: Jamesa, Farnona i Tristana, przeplatają się tu z opisami niezwykle trudnej codzienności. Dość wspomnieć o morderczych nocach, gdy nie ma czasu na sen, bo Herriot co i rusz wyrusza do kolejnych, nie cierpiących zwłoki przypadków. Jego praca wymaga dużej siły fizycznej, odporności na ból, zmęczenie i brud (tak, tu odporność psychiczna pełni wyjątkowo znaczącą rolę!). Wiejski weterynarz bywa wzywany o każdej porze dnia i nocy, a okoliczni gospodarze nie mogą zapewnić mu nawet dostępu do światła, mydła czy… ciepłej wody. W dodatku początkujący, zaledwie dwudziestoparoletni lekarz nie może liczyć na zaufanie a priori. Wciąż musi dowodzić swoich umiejętności, potwierdzając słuszność stawianych diagnoz – często sprzecznych z oczekiwaniami gospodarzy. Krótko mówiąc: wszyscy patrzą mu na ręce (dosłownie – także podczas zabiegów), komentując każdy jego ruch i czyhając na ewentualną pomyłkę.
Niekiedy wydaje się zdumiewające, że tak liczne niedogodności nie zniechęcają młodego weterynarza. Może tylko czasem, zrywany w środku nocy, przez chwilę żałuje wyboru takiego zawodu… Ale zniechęcenie mija błyskawicznie! Wystarczy, że Herriot po raz kolejny ujrzy cud narodzin. Że po raz kolejny zobaczy, jak umęczona ciężkim porodem krowa odzyskuje siły, liżąc swoje młode. Jak mały źrebak staje na nogi. Jak chory psiak zaczyna skakać z radości. Każdy taki moment napełnia go radością, którą dzieli się z czytelnikami i która nadaje sens jego pracy.
Co ciekawe, młody Herriot z jednakową uwagą bada swoich pacjentów – rodzące klacze, cielące się krowy, chore konie, przekarmianego psa – jak i ich właścicieli. Wiejscy gospodarze, którzy zdarzenia załamujące mieszczuchów kwitują wzruszeniem ramion, są dla niego równie ciekawi i fascynujący, jak każdy z medycznych przypadków. To jeden z wielu walorów Jeśli tylko potrafiłyby mówić – książki, która nie tylko uchyla kulisy pracy weterynarza, ale również stanowi cenny zapis minionej już epoki. Dzięki wciągającym i często zabawnym opowieściom Herriota zyskujemy wgląd w codzienność, obyczaje i mentalność lat trzydziestych XX wieku.
Wszystko to sprawia, że trudno byłoby nie sięgnąć po kolejne części cyklu, spodziewając się równie miłego spotkania z ich autorem. Czy. wdrożywszy się w swoją pracę, nabrawszy większego doświadczenia, pozostanie równie uczciwym, życzliwym wobec otoczenia człowiekiem? Czy jego poczucie humoru i dystans do siebie samego przetrwają lata intensywnej praktyki?
Na koniec – doceniając każdą z zalet publikacji, pozwalających z przyjemnością delektować się lekturą – trzeba wskazać pewną jej słabość. Otóż zwracający uwagę, chwytliwy tytuł, niewiele ma wspólnego z jej treścią. Tak naprawdę autor – choć bardzo czuły na krzywdę i cierpienie zwierząt – niewiele uwagi poświęca odgadywaniu ich uczuć czy „przemyśleń”. Może zbyt jest zajęty ratowaniem ich życia i zdrowia?
Kto by pomyślał. To już rok, jak ambitny weterynarz James Herriot zmaga się z praktyką w wiosce Darrowby. Mimo usilnych starań, by opanować wszystkie tajniki...
Wybucha wojna, obóz szkoleniowy gdzieś w Anglii. James Herriot kopiąc rowy i maszerując do zwycięstwa ciepło wspomina ludzi i swoich czworonożnych pacjentów...
"Zawsze wszystko kończy się lepiej, niż oczekiwałeś".
Więcej