Podchorąży zawsze zdąży
Na lewooo … patrz! Na prawooo… patrz! Prezentuuuj broń! Na takie komendy dobrowolnie skazał się - i to z własnej, nieprzymuszonej woli – bohater książki „Jak niczego nie rozpętałem” Harosława Jaszka. Do wojska trafił dwa lata po studiach, dochodząc do wniosku, że „lepiej teraz niż później”, ale kiedy tryby urzędniczej maszyny ruszyły, nie sposób było ich powstrzymać.
Tym samym nasz ochotnik z całym swoim patriotyzmem na ramieniu i z wiedzą zaczerpniętą z „Paragrafu 22” rusza, by pełnić służbę ku chwale Ojczyzny. Książka „Jak niczego nie rozpętałem” jest opowieścią o koszarowych czasach, wojskowej codzienności i zderzeniu kultur, bowiem dzielny wojak ląduje aż w Syrii i w bazie Camp Faouar będzie mógł wykazać się swoją kreatywnością w celu pokonania największego wroga armii – nudy.
Zanim do tego jednak dojdzie, Jaszek zafunduje swojemu narratorowi potężną traumę. Jako filologa, uszy jego kalać będzie akcentowanie samogłosek, intelekt wypaczać będą średnio inspirujące zajęcia, polegające na wymyślaniu sposobów… uchylania się od zajęć, a monotonia służby doprowadzi do szału.
„Wojsko jest „ch****e, ale jednakowe”, jak wiadomo, lecz pomimo braku wysublimowanych sposobów spędzania wolnego czasu i przewagi myślenia linearnego, dba o swoich wojaków, stanowiąc prawdziwą szkołę przedsiębiorczości. A jest to edukacja na wysokim poziomie. Jak robić, żeby się nie narobić, jak coś podprowadzić, zanim zrobią to inni – to tylko niektóre z wielu „typowych” przedmiotów, jakie wyrabiające ducha walki i charakter wojsko oferuje szeregowym.
Trudów żołnierskiego życia, niestety, nie jest w stanie zrekompensować kuchnia, pełna specialités de la Maison w postaci pterodaktyli (starych kur), żużlu (kaszanki), lastriko (białego salcesonu), popijanych ropą (kawą zbożową) czy brombatą (herbatą z bromem). Nic dziwnego, ze niespokojny duch gna naszego filologa w świat, a obóz po stronie syryjskiej pozwoli mu rozwinąć skrzydła. Miejsce, w którym znaczącą rolę w dynamizowaniu stosunków polsko-syryjskich pełni „Pewex”, przyczyniający się do zintensyfikowania partnerstwa handlowego pomiędzy krajami, jest jednak wielkim rozczarowaniem.
Wydaje się, że polski żołnierz ma wyłącznie anonsować do Kwatery Głównej przyjazd pułkownika, pozostałą część dnia spędzając na błogim lenistwie. Nawet odpoczynek może się kiedyś znudzić, zatem, jako że potrzeba jest matką dobrych pomysłów (i wynalazków), przedsiębiorczy żołnierz postanawia swoją ścieżkę kariery związać z działalnością zaopatrzeniowca.
„Jak niczego nie rozpętałem”, brawurowo określana przez wydawcę jako „najzabawniejsza książka roku” okazuje się… być nią naprawdę! Dość oryginalny i kontrowersyjny obraz służby wojskowej mógłby przerażać (zerowym poziomem inteligencji służb obronnych narodu, jak i przygotowaniem do walki), gdyby nie to, że śmieszy do rozpuku. Objętość książeczki pozwala na jej pochłonięcie przy dobrym obiedzie (w menu zdecydowanie nie będzie pterodaktyla), bądź podczas procesu myślowego w latrynie. Mając zaś solidne podstawy sztuki pseudo-wojennej i przedsmak wojskowego drylu, zaserwowanych nam przez Jaszka, możemy śmiało ruszyć do woja czy nawet... postawić się sierżantowi.
Zatem bez zastanowienia książkęęę.. w dłoń! Do tekstu patrz! Bo wydam rozkaz rozstrzelania, szeregowy!
Najlepsza książka na jesień 2011 - kategoria: kropelka optymizmu - wybór Internautów Dla kogo jest ta książka? Przede wszystkim dla tych, którzy pracowali...