„W zachodnich kompendiach powraca ciągle ten sam osąd: jedyną literaturą o nieprzemijającej wartości z ZSRR jest literatura nielegalna, zakazana, zarekwirowana, ręcznie kopiowana, szmuglowana za granicę bądź też nigdy nie publikowana” – pisze Frank Westerman w posłowiu do książki „Inżynierowie dusz”. Być może właśnie z tego powodu – i przez przekorę lub chęć wypełnienia luki w badaniach nad literaturą tworzy prywatną opowieść o pisarzach poddanych reżimowi. Opowieść bardzo subiektywną – a przez to i wciągającą. Przyznaje Westerman:
„Dałem się ponieść oczekiwaniom i tęsknotom nowej generacji pisarzy radzieckich”.
W książce podąża tropami zapomnianych dziś twórców, stara się odnaleźć ich inspiracje i wyjaśnienia dla ich czynów. Zabiera więc czytelników w intrygującą podróż w głąb Rosji. Podróż w podwójnym tego słowa znaczeniu – bo i wyprawę przez pożółkłe stronice ocalałych powieści produkcyjnych i wycieczkę do miejsc opisywanych przez skazanych dziś na literacki niebyt autorów. Z młodzieńczej fascynacji mapami (do tej słabości zresztą przyznaje się Frank Westerman już w prologu) wyłoniła się potrzeba dokonywania – choć zabrzmi to nieco paradoksalnie – ponownych odkryć. W zapiskach Konstantego Paustowskiego, radzieckiego pisarza, dla ówczesnych – „mistrzowskiego kronikarza rewolucji rosyjskiej, następującej po niej wojny domowej i lat budowy socjalizmu” odnalazł Westerman informacje na temat zatoki Kara Bogaz Goł. Zatoki, której próżno by szukać na mapach Związku Radzieckiego. Ta rozbieżność między twierdzeniami uznanego pisarza a realizacjami kartograficznymi była dla Westermana bodźcem do podjęcia wyprawy śladami Paustowskiego. Celem miało być odnalezienie tajemniczej zatoki bądź zrewidowanie mitów na jej temat. Poszukiwanie prawdy za pomocą sfałszowanych map lub sfałszowanych historii oznacza w końcu wspaniałą Przygodę.
Tak właśnie rozpoczyna się podróż przez fragment literatury Związku Radzieckiego… Przeplata się w tej książce motyw pracy inżynierów-konstruktorów i tytułowych inżynierów dusz – nie trzeba chyba nikomu przypominać, że to określenie, pierwszy raz użyte przez Stalina, odnosiło się do pisarzy. Ale i konstruktorzy, wynalazcy czy budowniczy pełnią u Westermana rolę inżynierów dusz – w końcu ich dokonania, walka z naturą, mozolne próby podporządkowywania sobie sił przyrody i irracjonalna wiara w dokonywanie rzeczy niemożliwych także wpływały na myśli i uczucia zwykłych ludzi, a przede wszystkim – na wyobraźnię pisarzy. Innymi słowy – inżynierowie wprowadzali w czyn śmiałe (często zbyt śmiałe) pomysły, inżynierowie dusz popularyzowali je i uwieczniali w powieściach, którymi dziś interesuje się już tylko garstka specjalistów i zapaleńców – w powieściach socrealistycznych, produkcyjnych.
Frank Westerman prowadzi czytelników przez zaszyfrowane zależności między myślą konstrukcyjną a pełnym aprobaty i idealizmu stylem pisarskim, wyjaśnia decyzje twórców, oświetla ich inspiracje czy motywy, czasami – tłumaczy bądź przedstawia zasady tworzenia. Pokazuje czytelnikom, na czym polegało napisanie powieści produkcyjnej, jakie były jej wyznaczniki, interesuje się więc stroną warsztatową. Jednocześnie opowiada o gułagach, zwiedza miejsca, w których pracowało sto dwadzieścia sześć tysięcy wrogów ludu, podąża śladami Paustowskiego, Płatonowa, Pilniaka i Gorkiego. Pisze o początkach powieści socrealistycznej i o wizycie kilkudziesięciu pisarzy w domu Gorkiego, na kolacji ze Stalinem w 1932 roku. Prezentuje rolę Gławlitu – Głównego Zarządu do Spraw Literatury i Wydawnictw – czyli po prostu radzieckiego wydziału cenzury. Przypomina treść wielu skazanych dziś na zapomnienie dzieł literatury socrealistycznej, przywołuje też i uzupełnia biografie twórców tamtego okresu. Sprawdza, jak miała się twórczość pisarzy w stosunku do rzeczywistości, ile kłamstw, obietnic bez pokrycia, ale i prawdy i zgodności z rzeczywistością znalazło się w utworach. Wydobywa na światło dzienne bezsensowne posunięcia – jak choćby wyznaczniki książki potrzebnej chłopom czy recenzje robotników zmuszanych do oceniania literatury lub spektakli teatralnych. Demaskuje obłudę, nie pozostając przy tym obojętnym na urok ówczesnej literatury. „To, co się widzi, zależy od tego, jak się to nazywa – to była centralna myśl socjalistycznej semantyki” – tłumaczy podstawowe prawdy. Książka Franka Westermana urzeka, bo jest tak naprawdę – mimo olbrzymiej bibliografii i zaangażowania badawczego autora – relacją, rodzajem zwierzenia z własnych sposobów odbioru literatury ZSRR. Autor dociera do wielu ciekawostek, potrafi swoimi spostrzeżeniami zainteresować nawet tych, którym literatura socrealizmu jest obojętna.
"El Negro i ja" to reporterska próba odtworzenia życia tzw. buszmena z Banyoles - zmumifikowanego, wypchanego człowieka, który był wystawiany publicznie...
Co czyni nas ludźmi? Na którym etapie ewolucji wyrwaliśmy się z królestwa zwierząt? I czy aby na pewno nam się to udało? We 2003 roku w jaskini na...