Ślubne wariacje
Małżeństwo z częściowych bytów tworzy jedno pełne, stawia przed dwoma pozbawionymi celu życiami zadanie i podwaja siłę każdego z nich do jego wykonania; daje dwóm wątpiącym naturom powód do życia i coś, dla czego warto żyć – niestety, nie każdy wierzy w te piękne słowa Marka Twaina, nie każdy jest gotowy, by podjąć takie zobowiązanie i stanąć na ślubnym kobiercu. Powszechnie uważa się, że to mężczyzna częściej jest tym wątpiącym, to on nie chce wiązać się na całe życie, ale rzeczywistość wygląda zupełnie inaczej. Sekretem szczęścia i powodzenia jest wspólne pragnienie zalegalizowania związku, a później – wspólna nad nim praca. Próba przeforsowania swojej wizji dalszego życia przez jedną ze stron może nawet skończyć się tragicznie, bo przecież nikt nie zasługuje na bycie poniżonym, a właściwie porzuconym przed ołtarzem.
Rosie McDonald zapewne zniosłaby zerwane zaręczyny czy zwątpienie partnera w trakcie ślubnych przygotowań, ten jednak nie dał jej w żaden sposób odczuć, że nie pragnie tego ślubu równie mocno jak ona. Kiedy jednak nie pojawił się w kościele i nie odbierał jej telefonów, Rosie przekonała się, że mężczyznom nie można ufać. Ponieważ jej własny ślub okazał się niewypałem, z tym większym zapałem rzuciła się w wir pracy, z największą starannością i w najdrobniejszych szczegółach planując TEN DZIEŃ na zlecenie zakochanych par. O tym, jak wygląda życie osoby, która pomaga wstępować w związek małżeńskim kolejnym zakochanym, samą pozostając bez obrączki na palcu, pisze Hester Browne w interesującej powieści Hotel szczęśliwych ślubów. Książka adresowana jest do czytelników w każdym wieku, niezależnie od stanu cywilnego i osobistego stosunku do małżeństwa. Kto wie, być może jej lektura zainspiruje do zmiany zawodu i zostania wedding planerem? Bądź też przeciwnie – na zawsze zniechęci do tego typu kariery?
Rosie uwielbia swoją pracę event managera, ale jest świadoma, że jej kariera utknęła w miejscu. Od szesnastego roku życia pracuje w londyńskim hotelu Bonneville, który traktuje niemal z nabożną czcią, desperacko próbując przywrócić mu świetność dzięki ślubom, które tam urządza. Nie ma dla niej rzeczy niemożliwych do załatwienia, choć pilnuje, żeby każda ceremonia czy każde spotkanie odbywało się w duchu hotelowej tradycji. A tam nie ma miejsca na tandetne czy szokujące zachcianki, nie ma miejsca na niedoskonałość. Choć jej starania zostają dostrzeżone przez właściciela hotelu, to wciąż jednak tylko zastępuje dyrektora, którego stanowisko pozostaje nieobsadzone.
Również jej życia prywatnego nie można nazwać udanym. Od dwóch lat jest w związku ze znanym krytykiem kulinarnym, Dominikiem, od pewnego czasu dzielą nawet mieszkanie, trudno jednak o jakąkolwiek chemię pomiędzy nimi. Można odnieść wrażenie, że mężczyzna traktuje ją wyłącznie jak testerkę posiłków zawierających te produkty, których nie lubi jadać on. Nie ma przy tym żadnych oporów, by wykorzystywać opinie czy żarty Rosie w swoich felietonach, zwykle sobie przypisując ich autorstwo. Być może zakup mieszkania będzie wydarzeniem, które scementuje ich związek, choć główny ciężar finansowy spadnie przede wszystkim na nią. Szansa na zmniejszenie kwoty niezbędnego kredytu i wypłacalność finansową jest właśnie awans na stanowisko dyrektora. Tyle tylko, że zgodnie z zawartą z właścicielem hotelu umową, objęcie nowej posady wymaga od Rosie realizacji pewnych zobowiązań zawodowych. I zapewnie wywiązałaby się z nich bez problemu, gdyby w hotelu nie pojawił się Joe – marnotrawny syn właściciela.
Joe, właściciel firmy eventowej w Stanach, postanowił przenieść się do Londynu, zaś alternatywą dla pracy u ojca jest zatrudnienie się u matki w wielkiej (i nudnej) posiadłości na wsi, przekształconej w hotel dla bogaczy, czego zdecydowanie chce uniknąć. By zorientować się, jak wygląda proces przekształcania Bonneville w miejsce przyciągające przyszłe pary młode, mężczyzna trafia do działu Rosie. Jego męska logika w połączeniu z dążeniem do prawdy (również tej bolesnej i pociągającej za sobą szereg komplikacji) burzy spokój organizatorki ślubów, zaś kolejne odwołane wesela oddalają od niej wymarzony awans…
Jak Rosie poradzi sobie z takim problemem? Czy Joe rzeczywiście jest dla niej konkurencją? Jak wyglądał będzie jej związek z Dominikiem? O tym wszystkim pisze Hester Browne w powieści Hotel szczęśliwych ślubów, której stronnice pełne są panikujących panien młodych, despotycznych teściowych oraz roszczeniowych druhen. Jeśli do tego dodać napięcie pomiędzy Joem a Rosie oraz jego prostolinijność, wyrażającą się zarówno w zajmowaniu konkretnego stanowiska, jak i mówieniu o uczuciach, to z każdym kolejnym rozdziałem robi się coraz bardziej gorąco…
Autorka ma prawdziwy dar pisania o emocjach, radościach i kłopotach w taki sposób, że stają się one również udziałem czytelników. Posiada również niezwykłą umiejętność portretowania ludzi, ich zachowań – w kolejnych młodych parach można odnaleźć znajome twarze i reakcje, z jakimi często się spotykamy. Dlatego też Hotel szczęśliwych ślubów gwarantuje dobrą zabawę i dużą dawkę pozytywnych emocji. Co więcej, może być również dla czytelnika lustrem, w którym odbija się jego twarz.