Rosie McDonald niegdyś porzucona przez narzeczonego przed ołtarzem, jest cenioną organizatorką ślubów. W obu sferach jej życia - służbowej i prywatnej nie dzieje się najlepiej - kariera utknęła w martwym punkcie, a chłopak zdecydowanie nie jest ,,tym jedynym".
Ma jednak przed sobą wyzwanie. Hotel Bonneville mieszczący się w Londynie, lata świetności ma już za sobą. Za sprawą działań Rosie zaczyna odzyskiwać dawny szyk i renomę. Gdy wszystko zaczyna się układać i Rosie widzi efekty swojej pracy, w hotelu pojawia sie przystojny, aczkolwiek nieco ekscentryczny syn właściciela, Joe. Przy pierwszym kontakcie nie wzbudza on sympatii Rosie. Nie tylko nie ma pojęcia o ślubach, ale chodzi w pomiętych ubraniach, co znacząco odbiega od standardów Rosie. W dodatku - Joe ma czelność zgadzać się na to, czego chcą panny młode, planujące ślub w hotelu jego ojca. Jako asystent Rosie nie przykłada należytego znaczenia do detali, które dla niej są ważne. Burzy to jej system pracy i powoduje nieustanne konflikty między nimi.
Ile par spełni swoje marzenia w hotelu Bonneville? Czy organizowane przez Rosie i Joe śluby będą jak z bajki, a droga do ołtarza będzie usłana pachnącymi płatkami róż? Czy mimo tego, że obydwoje tworzą swoistą ,,mieszankę wybuchową" uda im się stworzyć ,,drużynę marzeń"? A może nawet - coś więcej?
Hester Browne, była dziennikarka, autorka powieści obyczajowych dla kobiet, popularna w Wielkiej Brytanii i Stanach Zjednoczonych. Pierwsze doświadczenia zdobywała jako redaktor w wydawnictwie literackim. Wiele jej książek (m.in. ,,The Little Lady Agency" oraz ,,The Runaway Princess" ) trafiło na listę bestsellerów New York Times. Cosmopolitan określa jej książki jako ,,cudownie uzależniające", a New York Times porównuje ją do Jane Austen.
Wydawnictwo: Zwierciadło
Data wydania: 2015-09-09
Kategoria: Romans
ISBN:
Liczba stron: 420
W przypadku tej książki nic nie miało prawa pójść nie tak. Tytuł był obietnicą odprężającej obyczajówki, pewnie nieco wzruszającej ze względu na motyw ślubów. A jednak... Lektura okazała się bardzo ciężkim zadaniem, już dawno nie czytałam czegoś co byłoby równie... nudne.
Rosie McDonald jest cenioną organizatorką ślubów. Swoje obowiązki opanowała do perfekcji, rozpoznaje potrzeby swoich klientek lepiej niż same panie młode... W życiu prywatnym niestety trudno jej zachować podobny ład i porządek. Niegdyś została porzucona przed ołtarzem, obecnie, choć w związku, chyba nie do końca szczęśliwa i przekonana, że trafił jej się ten jedyny. Jej życie komplikuje się jeszcze bardziej, gdy w hotelu, w którym pracuje, pojawia się syn właściciela, Joe. Nie trzeba chyba dodawać, że ma on zupełnie inne wyobrażenie organizacji ślubów niż Rosie, przez co nieustannie doprowadza do konfliktów. Czy jest szansa, by Rose uległa powiewowi świeżości i porzuciła dotychczasowe standardy? Czy przyszedł moment, by w jej życiu coś zmieniło się na lepsze?
Jak wspomniałam, zarys fabuły obiecywał przyjemną, mało zobowiązującą lekturę, z pewnością nieco romantyczną i sentymentalną. Niestety wykonanie okazało się bardzo toporne. Nie chodzi już nawet o to, że sam zarys fabuły wystarcza, by przewidzieć zakończenie tej dość obszernej powieści, ale o czas jaki musimy zmarnować na dotarcie do finałowej sceny. Narracja kompletnie do mnie nie trafiła, praca organizatorki ślubów nie wydała się ani trochę ekscytująca, główna bohaterka nie wzbudziła cienia sympatii, a główny bohater nie jest typem, o którym marzyłabym po nocach. Biorąc to wszystko pod uwagę, można sobie wyobrazić ile czasu zajęło mi przebrnięcie przez 420 stron.
Maleńkie światełko w tunelu stanowił sam hotel Bonneville. To zdecydowanie miejsce z charakterem i duszą, w odróżnieniu od bohaterów, od razu do siebie przekonuje. W takim miejscu chyba niemal każdy chciałby zaszyć się na parę dni, a może również przeżyć swój wielki dzień? Nic dziwnego, że w starych, dobrych czasach stanowił azyl dla wielu znanych osobistości...
No cóż, klimatyczna sceneria to zdecydowanie za mało bym mogła zachęcić do czytania książki o tych gabarytach. Jak dla mnie całkowicie przewidywalna, napisana bez polotu, co przy tak wdzięcznym temacie wydaje się prawie niemożliwe. Podobno Hester Browne jest bardzo popularna za granicą. Jeśli nie ma w tym przesady, to nudę trzeba by było zrzucić chyba na polskie tłumaczenie? Cóż, osobiście raczej zakończę przygodę z tą autorką, jeżeli jednak lubicie takie klimaty, zaryzykujcie. Kto wie, może uda Wam się odkryć coś, co mnie w nawale niepotrzebnych słów umknęło...
Dzień zaślubin. Wesele. Najważniejszy lub jeden z najważniejszych dni w życiu kobiety. Piękny kościół, biała suknia, długi welon, bukiet ulubionych kwiatów, druhny, odpowiednia muzyka... Jak to wszystko ogarnąć? Jak dopiąć na ostatni guzik? Z pewnością wie to Rosie McDonald, najlepsza wedding plannerka w Londynie. Rosie, niegdyś pozostawiona przez partnera przed ołtarzem, teraz wspina się po szczeblach kariery, marząc o stanowisku dyrektora Bonneville - londyńskiego hotelu, którego lata świetności dawno przeminęły, a za sprawą nowej dyrektorki odrodziłby się na nowo.
Hester Browne, to bardzo popularna za granicą autorka, porównywana do wielkiej Jane Austen. Hotel szczęśliwych ślubów to pierwsza książka tej autorki wydana w Polsce. Ostatnio czułam się już dość przytłoczona ciężkimi powieściami i trudnymi tematami. Szukałam czegoś ciekawego, ale przy okazji lekkiego i przyjemnego. Czegoś, co poprawi mi humor i sprawi, że chwilę odpocznę od rutyny, jaka się do mnie wkradła. Czy Hotel spełnił moje oczekiwania?
Hotel szczęśliwych ślubów porusza banalne tematy. Jest przewidywalny i nieszczególnie ambitny. Pomyślicie klapa? Otóż nie! Jest to jedna z tych książek, która pomimo swojej przewidywalności nie nudzi. Wciąga czytelnika dosłownie od pierwszej strony ciągle wywołując uśmiech na twarzy. Powieść Hester Browne jest bardzo przyjemna, prosta i lekka w odbiorze. Co ją wyróżnia spośród innych romansów? Piekielnie zaraźliwy humor i genialni bohaterowie!
Rosie jest najlepszą wedding plannerką w mieście. Jest to postać, której wręcz nie da się nie lubić! Skradła moje serce od samego początku i zdecydowanie stała się moją wielką przyjaciółką. Całym sercem kibicowałam jej w osiągnięciu celu zawodowego i osobistego. Joe z kolei, to typowy przystojniak, który swoją osobą nadaje książce jeszcze więcej barw. Przygody Rosie i Joego śledziłam z wielką przyjemnością i dużym uśmiechem!
Urokliwa, bardzo dobrze napisana i przepełniona zaraźliwym humorem, taka właśnie jest ta książka. Bawi, zachwyca i odpręża. Idealna na pozytywne rozpoczęcie wakacji. Hotel szczęśliwych ślubów idealnie może się sprawdzić również jako prezent dla przyszłej panny młodej!Gorąco polecam!
http://krainaksiazkazwana.blogspot.com
Jak walczyć z jesienną chandrą? Oczywiście: czytając! Najlepszym antidotum na nieco gorsze samopoczucie, coraz krótsze dni i ponury nastrój za oknem jest dobra książka. Jesień to czas, w którym nawet najambitniejsi czytelnicy powinni trochę odetchnąć od poważnych lektur i sprawić sobie odrobinę przyjemności powieścią ze średniej, ale solidnej półki. Świetnie sprawdzi się „Hotel szczęśliwych ślubów”, wrześniowa premiera Zwierciadła.
Pierwsza wydana w Polsce pozycja autorki bestsellerów New York Timesa to iście filmowa opowieść o nieprzewidywalnym losie i niespodziankach, którymi obdarza nas w najmniej oczekiwanych momentach. Bo kto by się spodziewał, że najlepszą event managerką, odpowiedzialną przede wszystkim za wspaniałe śluby jak z bajki wśród angielskiej socjety, jest Rosie McDonald, kobieta porzucona przed ołtarzem? Upokorzona przed weselnymi gośćmi długo dochodziła do siebie, aż wreszcie praca stała się jej wybawieniem. W pocie czoła pięła się po szczeblach kariery, z pokojówki awansując finalnie na stanowisko rozchwytywanej organizatorki imprez w uroczym hotelu Bonneville. Nie spoczęła jednak na laurach, walczy o fotel kierownika, niemniej los lubi płatać także figle, co powinno ucieszyć czytelnika, który nie raz zostanie zaskoczony, tak jak i bohaterka swoimi wpadkami.
Rosie dba, by dzień ślubu był tym najbardziej wyjątkowym w życiu jej klientów. Jest bardzo skrupulatna i czuwa nad najdrobniejszymi detalami, pomagając sobie licznymi listami rzeczy do zrobienia. Jednak w jej życiu prywatnym nic już nie idzie zgodnie z planem. Po Anthonym długo czekała na kolejnego mężczyznę, więc gdy poznaje Dominika, krytyka kulinarnego, wpada po uszy, nie analizując nawet tego związku, który budzi pewien – nomen omen – niesmak.
Kiedy wydaje się, że jest szansa na poukładanie spraw zawodowych i uczuciowych, zjawia się Joe, syn właściciela hotelu, który ma współpracować z Rosie i szkolić swoje umiejętności z dziedziny zarządzania. Mężczyzna sporo namiesza, nie tylko w codziennym życiu Bonneville.
Hester Browne potrafi wprowadzić czytelnika do swojej powieści i nadać mu status bohatera, któremu pozwala śledzić zdarzenia z pierwszego planu. Podsłuchujemy kłótnie Rosie i Joego, zwierzenia Helen, podglądamy mało apetyczne konsumpcje Dominika czy wreszcie przemykamy między pokojami i apartamentami Bonneville, śledząc losy jego przyszłych (jak i niedoszłych) ślubnych klientów. Dzięki osadzeniu akcji w uroczym hotelu z romantycznymi tradycjami autorka stworzyła wyjątkowy nastrój, idealny do intymnych zwierzeń, ale także wykorzystała tę przestrzeń do wzmocnienia dynamiki swojej powieści – wiele się tu dzieje, niemal co krok spotykają nas zaskakujące zdarzenia, z którymi musi poradzić sobie i pokazać swoją sprawność najlepsza event manager – Rosie McDonald.
Hester Browne to przede wszystkim wielka fanka ludzi i znakomita obserwatorka ich wzajemnych relacji. Z dużym poczuciem humoru i lekkim piórem doskonale sprawdza się w roli autorki powieści obyczajowych, które mają sprawić przyjemność, poprawić nastrój i niewykluczone, że również dać impuls do mniejszych lub większych zmian w życiu czytelnika.
Bardzo przyjemna, błyskotliwa i inteligentna narracja daje poczucie bliskości z Rosie, która zwierza nam się ze swoich niepowodzeń, chwali sukcesami oraz małą wewnętrzną metamorfozą, jaką przeszła. Bo „Hotel…” to wcale nie opowieść o bajecznych ślubach czy miłości, która czeka bliżej, niż nam się wydaje, ale przede wszystkim to książka o zyskiwaniu samoświadomości, dostrzeganiu, ile jesteśmy warci, i docenianiu siebie. Wiele tu miejsca zajmują także uczucia, z których to przyjaźń (również przyjaźń w związku) jest tą najtrwalszą wartością, do której warto dążyć.