Enigmatycznie zatytułowana książka Jarosława Maślanka to powieść niespełniona. Odbiorca obcując z materią tekstu, ze światem zjawiającym się w narracyjnych splotach, może odczuć pewien brak, przemożną chęć uzupełnienia luki, która wprowadza wyrazistą dysharmonię w opowiedzianej historii. Owo niedokończenie nie wiąże się ze schematem procesualności, ciągłości, lecz z samym zamysłem fabularnym, z potrzebą sfinalizowania pewnego zarysu ideowego.
W trakcie lektury Haszyszopenków towarzyszy bowiem myśl, że autor w snutej przez siebie opowieści gdzieś się pogubił, zatracił prymarny wątek, którego rozwinięcie zaowocowałoby świetną współczesną powieścią, mieszczącą w sobie elementy paraboli. Debiut epicki warszawskiego dziennikarza, choć wyraźnie akcentuje swoje tło historyczne, nie czyni z niego (i dobrze!) przedmiotu wnikliwej refleksji. Akcja powieściowego dziania się rozgrywa się w roku 1982, za kurtyną stanu wojennego, w małym, zapomnianym przez Boga miasteczku, zwanego przez jego mieszkańców Kurwidołkiem, w którym króluje przeciętność i szara rzeczywistość ziejąca brudem i oparami pędzonego nielegalnie samogonu. W takich realiach umieszcza autor swego bohatera – dorastającego Maksymiliana, jego adolescencyjny bunt i niezgodę na otaczające go zewsząd zwyrodnienie.
Chłopiec, pozostający poza horyzontem zainteresowania ze strony swych rodziców, musi sam sprostać rozterkom tożsamościowym, jakie mnożą się w juwenilnej zawierusze. Czas spędza na zabawach z przyjacielem Wronkiem – synem miejscowego szefa MO, które w większości przybierają postać wymyślnego dręczenia Trzynachy, sąsiada z ormowską przeszłością. Począwszy od „niewinnych” haszyszopenków, cuchnących bomb sporządzonych z przegniłej zawartości piwnicznych weków, podkładanych na wycieraczce, aż po bestialski mord na byłym ormowcu. Konstrukcję fabularną powieści można by ująć w ramy sinusoidy. Przeciwwagę dla jakiegokolwiek wydarzenia pozytywnego w życiu bohaterów stanowi ich powolny, acz nieuchronny upadek, staczanie się na egzystencjalne dno.
Jak wspomniałam wcześniej komentarz narratora dotyczący tła historycznego jest ograniczony do minimum. Nie występuje prawie wcale, gdyż nie musi, ponieważ zobrazowana tu narastająca degrengolada wsączająca swą truciznę w mikrostruktury społeczne jakimi są rodziny, środowiska pracownicze, sąsiedzkie, sama w sobie stanowi wieloperspetywiczny obraz całego społeczeństwa, panującego ustroju. Atmosfera książki, ciężka i przygnębiająca, nosi w sobie ślady Kafkowskiego klaustrofobizmu, zamyka czytelnika w panoptikonie zła i absurdu, każąc mu patrzeć na wciąż rodzące się mutacje zwyrodnienia. Nuta rozczarowania, która towarzyszy lekturze Haszyszopenek Maślanka, owo odczucie pewnego niespełnienia, opiera się na spłyceniu samej istoty parabolicznego obrazowania oraz ekspresji utworu.
Powieść jest miejscami przegadana, niefortunnie próbuje być zarazem wszystkim i niczym, hybrydą genologiczną nieokreślonej proweniencji: opowiastką inicjacyjną z elementami młodzieżowej „przygodówki”, kryminałem, makabreską, prozą nurtu demitologizacyjnego, etc. Pomimo potknięć formalnych nie sposób odmówić zaprezentowanemu tu debiutowi prozatorskiemu znaczącego miejsca w kręgu literatury penetrującej ciemne meandry egzystencji, stale pytającej o istotę zła w ludzkim theatrum absurdum.
Zagadka zniknięcia kobiety otwiera podróż, w której nic nie przypomina dotychczasowego świata, choć jeszcze niedawno wydawał się znajomy...
Najnowsza powieść Jarosława Maślanka jest najprawdopodobniej jego najciekawszym dziełem. Historia opowiedziana przez umierającą kobietę synowi staje się...