Magia marketingu i stojąca u jej źródeł chęć zysku są już o krok od wskrzeszania zmarłych. Bo jak inaczej wytłumaczyć pojawienie się na rynku księgarskim nowej pozycji autora, który swój ziemski żywot zakończył w 1982 roku?
Poza zdolnościami rezurekcyjnymi istnieje jeszcze jedno wytłumaczenie: fałszerstwo. Proszę mnie źle nie zrozumieć: nie chcę zarzucać oszustwa ani wydawnictwu Tor, które w 2007 roku wydało "Głos z ulicy" w USA, ani wydawnictwu Rebis, które już rok później dostarcza nam polski przekład. Po prostu ta myśl nasuwa się nieodparcie czytelnikowi, który Dicka zna jako autora takich książek, jak "Ubik" oraz "Czy androidy marzą o elektrycznych owcach?". Dlaczego? Spieszę z wyjaśnieniami.
Philip K. Dick znany jest dziś jako jeden z najwybitniejszych twórców literatury science fiction. Artysta bardzo płodny, mający w swym dorobku pokaźną ilość opowiadań, noweli i powieści, jest jednoznacznie przypisywany do fantastyki naukowej. Tymczasem sam Dick u zarania swej kariery pragnął bardzo pisać powieści znajdujące szersze grono odbiorców, niż tylko fani SF. Może i by je znalazł, gdyby wcześniej - znalazł wydawcę. Tymczasem kolejne próby publikacji realistycznych powieści kończyły się fiaskiem. Mijały lata, Dick uzyskał nie tylko grono czytelników dla swoich fantastycznych (jako określenie gatunkowe, nie wartościujące) książek, ale również pisarski warsztat, który umożliwił mu tworzenie coraz lepszych tekstów. Porzucił nurt realistyczny a wczesne próby odłożył do szuflady. Kiedy autor zmarł a kultura masowa sprawiła, że grupa jego fanów znowu się powiększyła, spadkobiercy uznali, że należy wydać wcześniej odrzucone książki artysty i mniej więcej tym sposobem trafiła do nas nowa książka Philipa K. Dicka.
Nowa głównie w sensie rynkowym. Powieść została bowiem napisana na początku lat 50. XX wieku, i choć badacze twórczości Dicka spierają się co do tego, czy była jego pierwszą powieścią, to bezpiecznie możemy przyjąć, iż książka ta bez wątpienia jest jedną z pierwszych napisanych prze Philipa. Ma to znaczenie nie tylko historyczne, odbija się również na poziomie książki, której można zarzucić rozwlekłość fabuły, gadulstwo narratora, zdawkowe wypowiedzi w dialogach itp. Jednocześnie niesie ona zalążki wielu elementów później rozwiniętych w fantastycznonaukowych publikacjach pisarza: szczegółowa kreacja głównego bohatera, czy też raczej anty-bohatera, gruntowna analiza i obserwacja społeczeństwa (która w powieściach w stylu "Czy androidy..." da podstawę do snucia trafnej wizji przyszłości borykającej się z problemem przeludnienia itd.), rozważania o naturze i zasadności wiary.
"Głosy z ulicy: to historia Stuarta Hadleya, typowego przedstawiciela średniej klasy Ameryki lat 50. Hardley jest sprzedawcą i serwisantem odbiorników radiowo-telewizyjnych, mężem, później także ojcem, ale przede wszystkim człowiekiem zmarnowanym, pełnym marzeń, które nie znajdują możliwości urzeczywistnienia. Jest - jak śpiewał Ozzy Osbourne - "chory i zmęczony byciem chorym i zmęczonym". Próbując wyrwać się z błędnego koła wszechotaczającego marazmu Hadley początkowo wpada w sidła alkoholu i romansu, później daje się wciągnąć w fanatyczny ruch religijny, któremu przewodniczy charyzmatyczny, czarnoskóry Beckheim.
Czytelnik nie odnajdzie w tej prozie żadnych śladów kosmicznych migracji, pozaziemskich cywilizacji, futurystycznych korporacji ani niczego podobnego. To bardzo drobiazgowa, realistyczna (miejscami nawet naturalistyczna) narracja o społeczeństwie połowy XX wieku i jednostce, anonimowej jednostce, która nie mogąc odnaleźć własnej tożsamości wpada w sidła obłędu. Z tego powodu fani Dicka, zachwycający się "Łowcą androidów", "Pamięcią absolutną" i "Raportem mniejszości" (filmami na podstawie prozy tego pisarza) będą zawiedzeni. Paradoksalnie książka może zwrócić uwagę amatorów prozy najnowszej, ze względu na problemy relacji jednostka-społeczeństwo masowe, status klasy średniej, tolerancji, szaleństwa, tożsamości (także płciowej: "Przypuśćmy, że jakiś mężczyzna zbuntuje się przeciwko wulgarności, chamstwu, zwierzęcym instynktom... i będzie je dostrzegał nie w otaczającym go społeczeństwie, lecz we własnej męskiej naturze. Co wtedy? Odraza będzie dotyczyć jego własnego ja i uwikła się w wewnętrzną walkę. Dokąd go to zaprowadzi? Co się z nim stanie? Będzie błąkał się niespokojnie po świecie, udręczony, nienawidzący własnej natury i zastałych organów intymnych" [s. 90]).
Po "Głos z ulicy" sięgnąć warto, ale przedtem należy wyzbyć się uprzedzeń bądź oczekiwań względem znanego autora. Potraktować to jako zwykłą zbieżność nazwisk.
W swojej prozie kwestionuję nawet wszechświat; zastanawiam się na głos, czy jest rzeczywisty, zastanawiam się też na głos, czy my wszyscy jesteśmy prawdziwi...
"Ubik, książka inna niż wszystkie, używana zgodnie z instrukcją zapewni pełnię doznań estetycznych i metafizycznych, będąc przy tym źródłem dobrej zabawy"...