Niejednokrotnie, kiedy już przeczytam książkę i ustosunkuję się do niej, zastanawia mnie, jak inni ją oceniają. Zazwyczaj opinie są podzielone – z częścią z nich się zgadzam, części nijak nie potrafię przytaknąć. Zdarzają się też sytuacje, kiedy książka wzbudza we mnie skrajne uczucia. W trakcie przewracania stron następują one po sobie sinusoidalnie by, gdy już dojdę do ostatniego zdania, spowodować chaos myśli. Taką właśnie książką, która oscyluje wokół, na przemian, zachwytu i niesmaku, jest „Flauta” Adama Pluszki.
Narracja na początku drażni – oto ktoś, jakiś wszechwiedzący głos (bynajmniej nie sumienia) opowiada historię głównego bohatera. Ale nie nam wszystkim. Adresatem słów jest sam bohater, do którego narrator zwraca się: „ty”. Zakłóca to nieco odbiór tekstu, ale, na szczęście, z czasem przestaje być zauważalne. Bohater pewnie ma jakieś imię, nie jest nam jednak dane go poznać – i dobrze. Wsłuchując się dokładnie w monolog skierowany w stronę mężczyzny, prędzej lub później odkrywamy fakt, że tak naprawdę niejedno imię do niego pasuje. Niektórzy recenzenci nazywają go „współczesnym Casanovą” czy „Don Juanem”. Pewnie i trochę racji mają, choć nie do końca. Wystarczy zajrzeć do „Pamiętników” Giovanniego Giacomo Casanovy, by przekonać się o cechach różniących legendarnego osiemnastowiecznego kochanka z „naszym” bohaterem. Adresatowi „Flauty” brakuje radości życia, nie jest szarmancki, a każdy kolejny dzień przyjmuje z obojętnością. I choć również „kolekcjonuje” kobiety, robi im nawet zdjęcia, żeby potem łatwiej mu było doliczyć się ich, robi to beznamiętnie – w przeciwieństwie do Casanovy. Sprzeczność zbyt duża, dlatego nie ryzykowałabym nazywania bohatera „Flauty” jakimkolwiek imieniem. Przynajmniej nie na głos. Po cichu owszem, przecież niemal każdy zna kogoś podobnego do tego człowieka.
Sam tytuł książki sugeruje jej treść. Flauta w żargonie żeglarskim to bezruch na morzu. Pogoda bezwietrzna powodująca ciszę i spokój. I rzeczywiście, zarówno tok opowiadania narratora jak i charakteryzowana przez niego postać nie są zbyt dynamiczne. Niewzruszona, kamienna twarz, ruchy niemal mechaniczne – taki obraz obu postaci, opowiadającej i charakteryzowanej, buduje wyobraźnia. Do tego dodać trzeba cynizm. Wszechobecny, choć nieraz boleśnie ukazujący prawdę:
„Dopiero później, kilka lat później, zrozumiałeś, że egoizm jest czymś zwyczajnym. Tylko że z niezrozumiałych względów narzuca się pejoratywne postrzeganie zupełnie oczywistej cesze ludzkiego charakteru. Że każda forma altruizmu jest nieszczera. Dopiero egoizm stwarza sytuację, kiedy myśląc o sobie, decydujemy się na ofiarowanie jakiejś części siebie. I, oczywiście, oczekuje się czegoś w zamian, niekoniecznie od razu, ale się oczekuje. Nie ma nic za darmo.”
Co najbardziej zniechęca? Długie wywody na temat religii. Mimo że cały czas istnieje świadomość tego, że narrator obiektywnie przedstawia poglądy bohatera, całostronicowe przytaczanie wypowiedzi czy to katechetek, czy księży razi. I nie ze względu na negatywne podejście do konkretnych osób, fanatycznie pojmujących wiarę. Niesmak wzbudza ośmieszanie sfery sacrum i wzbudzałoby go bez względu na to, o jakiej religii byłaby tu mowa. Jednak między innymi dzięki temu zabiegowi książka porusza. Idealnie ujął to w słowa Marcin Baran:
„Książka stylistycznie zimna, a emocjonalnie wrząca”.
„Flauta”, która raz pobudza do myślenia zdaniami brzmiącymi niemal jak sentencje, a raz każe czytelnikowi zawzięcie protestować, nie daje chwili na odpoczynek. Pochłania i pobudza umysłowo i emocjonalnie. To właśnie powoduje, że warto ją przeczytać. Gwarantuję, że każdy, kto zajrzy do tej książki zauważy, być może z ogromnym zdumieniem, cechy wspólne łączące go z owładniętym znieczulicą bohaterem. On też czasem, mimo wszystko, marzy o prawdziwym uczuciu…
Anna Szczepanek