Tanie wino, kumple, dorastanie i szczypta poezji… - w taki sposób można by lakonicznie scharakteryzować tematykę i kompozycyjny, epicko-poetycki, profil powieści Piotra Śliwińskiego. Brzmi obiecująco, ale w rzeczywistości nie obcujemy tu z żadnym novum ani tematycznym ani kompozycyjnym.
Książka budzi mieszane uczucia estetyczne, a strategia pisarska w niej wykorzystana, oparta na formalnym i treściowym eklektyzmie trąci efekciarstwem i niejednokrotnie staje się źródłem czytelniczego rozdrażnienia. Kompilacje stylistyczne, intertekstualne wtręty, liryczne intermedia załamujące fabularną oś powieści nie poparte solidnym konstruktem epistemologicznym, refleksyjnością, stają się, niestety, tylko dekoracją. Analogicznie przedstawia się językowa płaszczyzna tekstu. Zarówno w wypowiedziach bohaterów jak i w warstwie narracyjnej doświadczamy zetknięcia się językowych wyżyn z lingwistycznym profanum. Język wulgarny, rynsztokowy, przeplatany „menelskim idiolektem” sąsiaduje tu z, miejscami naprawdę wyborną, mową poetycką.
Główny bohater, Święty, wcielający się jednocześnie w osobę narratora, jest łącznikiem obu tych uniwersów werbalnych, w jego wypowiedziach dokonuje się ich swoiste przymierze. Polifonia ta, eksperymenty dokonywane na materii językowej, skądinąd na stałe wpisane w lingwistyczną orientację współczesnej literatury polskiej (vide: Miron Białoszewski, Stanisław Czycz oraz cała plejada twórców „pokolenia” Tekstyliów) istnieją w tej prozie również na poziomie powierzchniowym, jako chwyty same dla siebie, pozbawione motywacji poznawczej. Słowo jest więc tu pusto brzmiącym instrumentem, pozbawionym głębszego rezonansu znaczeniowego. Gdy spojrzymy na Dziki kąt z perspektywy konwencji w jaką się ona wpisuje, odnajdujemy w tej powieści elementy prozy inicjacyjnej. Celebracja w dorosłość, wtajemniczenie postaci w jej tajniki ma tu dwoiste oblicze. Z jednej strony odbywa się wedle dobrze znanego schematu (Eliadowskiego notabene), na który składa się inicjacyjna triada: bohater – neofita, pośrednik, tzw. Trzeci – należącego do świata wtajemniczonych oraz sam rytuał. Jednym z przykładów jest tu przyjaźń Sztejmesa, peerelowskiego hippisa, z dorastającym Świętym, Nyfkiem, Heblem, Niutkiem i Ćmagą, który jako ten Trzeci, przedstawiciel starszych, wprowadza chłopców w zakazane dotąd arkana dorosłego świata, m. in. zabierając ich na niezapomniane mecze Cracovii. U protagonisty zaś zauważamy coś, co można by nazwać zawieszeniem inicjacji. Podczas, gdy jego przyjaciele z lat młodzieńczych całkowicie dali się ponieść wirowi dorosłego życia i związanej z nim odpowiedzialności, Święty, jako postać balansująca na pograniczu, pozostaje na egzystencjalnym marginesie, godząc się na los outsidera.
I jeszcze kilka słów na temat konstrukcji charakterologicznej. Wymieniona już wcześniej pięcioosobowa ferajna, której perypetie śledzimy na przestrzeni całego utworu, wzbudza bardzo pozytywne reakcje u odbiorcy. Profil osobowościowy bohaterów Śliwiński buduje na zasadzie kontrapunktu. Dorastający młodzieńcy klną pod niebiosa, właściwie nigdy nie trzeźwieją i odznaczają się nieco troglodyckim podejściem do płci przeciwnej. Jednocześnie widzimy ich jako zagorzałych fascynatów ekspresjonizmu w niemieckiej kinematografii, fanów Wernera Herzoga, Grety Garbo i blond – anioła Marleny Dietrich. Są to tzw. „bohaterowie z podwórka”, swojscy, sympatyczni. Ale i tu wkrada się negatywny niuans.
Moim zdaniem postaci te są niezbyt wyraźne, naszkicowane zaledwie i nie mają one nic wspólnego z widmowością, przezroczystością w charakterologii znamiennej dla twórczości Magdaleny Tulli czy Olgi Tokarczuk. Tam jest to zamierzony, współgrający z poetyką utworu chwyt, w Dzikim kącie z kolei wynika to raczej z kulejących umiejętności obrazowania u autora. Śliwiński funduje odbiorcy zgrabnie skonstruowaną, okraszoną językowym eksperymentatorstwem opowieść, literacką krotochwilę, pozbawioną jednak tego fundamentalnego dla odbiorcy „czegoś”, iskry, pozwalającej wzniecić prawdziwy zachwyt nad lekturą.
Książka ta, choć mogłaby, niestety nie wnosi w kuluary literatury nic wyrazistego, świeżego, nic, co mogłoby decydować o jej trwałym zaistnieniu na literackim firmamencie. By posłużyć się poetyką rodem z powieściowego Los Menelos: Dziki kąt to niestety nie „wyrafinowany jabcok”, ale jedynie jego opary.
Rok 1794. Ostatnie miesiące istnienia I Rzeczypospolitej. Uście Solne -- senne miasteczko w zaborze austriackim u ujścia Raby do Wisły. Do Stanisława...
Bohaterów zastajemy na wojennym szlaku podczas odwrotu Wielkiej Armii spod Moskwy. Wielu pochłoną lodowate nurty Berezyny, wielu padnie wśród litewskich...