„Dziesięć kroków od Calehm” Zofii Mossakowskiej to książka, która wzbudzić musi uczucia mieszane. Z jednej bowiem strony autorka przepięknie opisuje relacje między dwiema kobietami – to, jak początkowa nieufność powoli zamienia się w zażyłość i piękną przyjaźń, a przypadkowe spotkanie odmienić może życie bohaterek. Z drugiej jednak strony Mossakowska stara się momentami snuć zbyt dużo refleksji na tematy fundamentalne. Niestety, czasem popada w przesadną egzaltację, a całkiem dobra powieść obyczajowa zmienia się w „filozoficzny traktat” – spod znaku Paulo Coelho.
Na szczęście jednak te fragmenty to zdecydowanie mniejsza część książki. Dagmar, pierwsza bohaterka powieści, wraz z mężem przybywa do mitycznego Calehm – cudownego miasta, przedziwnej enklawy na mapie świata, schronienia i mekki dla architektów z całego świata. Wraz z mężem Dagmar pragnie uratować swoje małżeństwo po trudnych doświadczeniach, zacząć wszystko od nowa. W Calehm jednak Dagmar poznaje drugą bohaterkę książki, Arlenę, żonę głównego architekta i twórcy miasta. Między obiema paniami szybko zawiązuje się nić przedziwnego porozumienia i już wkrótce gotowe są podzielić ze sobą nawzajem nawet najbardziej intymnymi szczegółami ze swych życiorysów. Opowieść pomaga im zrozumieć sens dotychczasowych doświadczeń, odpokutować dawne winy, pogodzić się z sobą samymi i otaczającym je światem. Szybko okazuje się, że spotkanie naszych bohaterek wcale nie było dziełem przypadku…
Już po lekturze pierwszych stron powieści zwrócić trzeba uwagę na jej styl. Mossakowska zaś pisze po prostu pięknie. Jej język jest w swej pozornej zwyczajności, starannym doborze słów i miarowym rytmie nad wyraz wysmakowany, a przy tym nie traci nic z autentyczności. Zdania są tu kształtne, lecz przy tym precyzyjnie wycyzelowane – niemal brak tu słów zbędnych, niepotrzebnych. Mossakowska plastycznie odmalowuje calehmski krajobraz, uroki lokalnej architektury, wnętrza domów, bibliotek… Przyjemności lektury nie zakłócają nawet zaniedbane przez redaktorów literówki.
Z rzadka tylko autorka popada w egzaltację, najzwyczajniejsze banały ujmując w sztucznie „poetyckie” frazy. Ma to miejsce zwłaszcza w chwilach, gdy jej bohaterowie dyskutują o sprawach fundamentalnych, jak wolność, wiara, religia czy prawda. Ale może w tego typu dyskusje, które chyba każdemu przyszło kiedyś toczyć, swego rodzaju sztuczność i banał po prostu są wpisane? Na szczęście, jak w życiu, dyskusje na takie tematy również na kartach powieści nie trafiają się zbyt często.
O wiele więcej miejsca poświęca pisarka kreacji i charakterystyce obu bohaterek, a także historii tworzenia się ich przyjaźni. W tej też sferze Mossakowska pozostaje najbardziej rzeczowa i wiarygodna – od razu widać, że zajmuje się dobrze sobie znanym emocjonalno-psychologicznym konkretem w miejsce pseudofilozoficznego abstraktu i bełkotu.
Obserwujemy więc, jak bohaterki mierzą się z największymi problemami swojego życia. Z jednej strony – nieudanym małżeństwem, poronieniem i ucieczką w szaleństwo, z drugiej zaś – poszukiwaniem bezpiecznego azylu za wszelką cenę i próbą odcięcia się od świata. Bohaterki dokonują podczas swych rozmów swoistego rachunku sumienia, odkrywając, jak cudze i własne grzechy oddaliły je od Boga – lub szczęścia, jak kto woli. Czy Dagmar i Arlenie uda się odpokutować swe winy i odnaleźć szczęście – lub przynajmniej spokój? Czy to spotkanie naprawdę odmieni ich życie, czy też miną się w połowie drogi? Aby poznać odpowiedzi na te pytania, trzeba już przeczytać powieść Mossakowskiej.
Bazując na losach swoich bohaterek, ich doświadczeniach i prawdziwych bądź wyimaginowanych winach, autorka stara się skłonić czytelnika do głębszej refleksji. Pyta więc o sens wiary i sposób jej wyznawania. Pyta, czy tak dziś modna wolność faktycznie jest najwyższą wartością? Neguje też możliwość istnienia i celowość ucieczki od świata. Aby być szczęśliwym, trzeba – zdaniem pisarki – trzeba po prostu pogodzić się zarówno z innymi, jak i z samym sobą. Trzeba zaakceptować własną przeszłość i los. Trzeba umieć odkryć, że życiorysy innych mogą być jeszcze bardziej pogmatwane niż nasze.
Jest więc „Dziesięć kroków od Calehm” dobrą powieścią obyczajową, którą znakomicie się czyta. Nie jest to rewelacja, dzieło genialne na miarę „Anny Kareniny”. Ale że autorce nie można odmówić solidnego warsztatu, i tak rzadko spotykanego dziś w literaturze pięknego stylu – powieść dostarczy czytelnikom wiele godzin naprawdę dobrej, przyjemnej lektury.
Drzewa kryją prawdę, której lepiej byłoby nigdy nie poznać Sławek mieszka w niewielkiej miejscowości i pracuje jako pilarz. Gdy pewnego styczniowego poranka...
Gdyby nie piękna Helena, Antek – młody, utalentowany i nadwrażliwy – wcale nie wychodziłby z domu, uwięziony w inwalidzkim wózku. Gdyby...