Powrót do tradycji i reinterpretowanie dawnych motywów literackich staje się wyraźną tendencją pisarską ostatnich lat. Znani twórcy ożywiają – wydawać by się mogło – skostniałe wątki i przedstawiają je w nowym oświetleniu. Igranie z przyzwyczajeniami czytelników, zabawa motywami literackimi, może się okazać dosyć ryzykownym przedsięwzięciem. Jeśli dodatkowo dojdzie do tego przełamywanie stereotypów i kruszenie utrwalonych przez wieki schematów, pisarska gra zaczyna być potężnym wyzwaniem dla przedstawicieli publiczności literackiej. Może też narażać autora na zarzuty ze strony co bardziej konserwatywnych czytelników.
Tym razem na kartach książki Petera Handke powraca Don Juan. Sylwetkę uwodziciela wszech czasów przedstawia jednak Handke nietypowo. Odwraca mianowicie archetypiczną prezentację Don Juana.
Narratorem w opowieści jest samotnik, mieszkający obok ruin Port-Royal-des-Champs – francuskiego siedemnastowiecznego klasztoru. Jemu to pewnego dnia składa wizytę Don Juan. Jego to czyni postać-legenda powiernikiem swoich tajemnic.
Opowieść Don Juana przekazuje – wbrew tytułowi – jego słuchacz. Nie może co prawda dodawać własnego komentarza, nie wolno mu też zadawać pytań. Ma tylko podawać historię Don Juana w niezmienionej formie. Taką strategię narracyjną przyjął Peter Handke.
Sganaret, sługa don Juana w Molierowskiej komedii, tak charakteryzował swojego pana: „w don Juanie, moim panu, masz szczęście oglądać największego zbrodniarza, jakiego ziemia kiedykolwiek nosiła, opętańca, wściekłego psa, diabła, Turka, heretyka, który nie wierzy ani w niebo, ani w świętych, ani w Boga, ani w wilkołaka, który pędzi to życie jak prawdziwe bydlę, jak wieprzek Epikura, jak prawdziwy Sardanapal, który zamyka uszy na wszelkie chrześcijańskie napomnienia i uważa za koszałki-opałki wszystko, w co my wierzymy”.
Po takiej charakterystyce wydawać by się mogło, że powieść Handkego przesycona będzie pikantnymi szczegółami, bezwstydnymi opisami. Nic bardziej mylnego. Don Juan Petera Handke jest subtelnym, sympatycznym i nieśmiałym bohaterem. Nie ma w sobie nic z cynicznego uwodziciela. To on pada ofiarą intryg kobiecych. Staje się tylko narzędziem dla okrutnych czy przebiegłych pań.
Historia Handkego przedstawia w ciągu siedmiu dni siedem dób z życia Don Juana. Siedem dób i – siedem kobiet. Ale tu, w powieści „Don Juan nie był wcale uwodzicielem. Nigdy jeszcze nie uwiódł żadnej kobiety. Wprawdzie zdarzało się, że niektóre go o to pomawiały. Jednakże takie kobiety kłamały albo już zapomniały, jak było naprawdę, i w gruncie rzeczy miały coś zupełnie innego na myśli”.
Opowieści niesławnego bohatera o napotykanych kobietach mają odkłamać portret Don Juana – uwodziciela. Przygody z kolejnymi przedstawicielkami płci pięknej toczą się w rozmaitych pejzażach – w Gruzji podczas wesela, w Damaszku, przy akompaniamencie wichru podczas burzy piaskowej, w Norwegii, Hiszpanii czy Holandii. Podobnie rozmaitość cechuje partnerki Don Juana – to oblubienica, kobieta ciężarna, niedorozwinięta, początkująca prostytutka… Przedstawione historie są coraz krótsze. Relacjonujący swe życie Don Juan skupia się w dodatku na krajobrazach, westchnieniach i odczuciach, prawie pomijając esencję miłosnych uniesień. Ostatnia z kochanek zostaje zupełnie anonimowa. Wszystkie kobiety charakteryzuje jedno – to one są inicjatorkami związków z Don Juanem, to one posyłają mu uwodzicielskie spojrzenia i czynią z niego swojego pana.
To nie jedyna różnica między powieścią Handkego a pierwowzorem. W poprzednich przedstawieniach sługa Don Juana jest strażnikiem moralności. W tej powieści staje się wyuzdanym i perwersyjnym uwodzicielem. Podrywa najbrzydsze dziewczyny i napawa się możliwością ich wykorzystania seksualnego. W oświeceniowej komedii don Juan przyczyniał się do rozbijania związków, stawał się przez uwodzenie kobiet sprawcą nieszczęść i jednocześnie ściągał na siebie przez to gniew kochanków. U Handkego Don Juan ucieka przed zakochanymi, lecz powodem ich pogoni jest… westchnienie na widok miłosnego aktu.
Gdyby Molierowskiego don Juana pozbawić głosu sumienia w postaci sługi, gdyby sam bohater nie prezentował obłudy i kłamstwa – powieść Handkego nie odbiegałaby zbytnio od wzorca. Przecież bohater Moliera mówi „powab i wdzięk czarują mnie, gdziekolwiek je spotkam, i poddaję się bez oporu słodkiej przemocy, z jaką wabią nas ku sobie”. Także teraz, u Handkego, Don Juan prezentuje podobne podejście. Tyle tylko że jego powiernik stara się za wszelką cenę podtrzymać mit delikatnego i dobrego człowieka. Narrator stanowi więc dodatkowy filtr, zatrzymujący potencjalne nieścisłości i zarzuty w stosunku do Don Juana. Zatem uwodziciel wszech czasów, zbrojny w podwójne zabezpieczenie, może spokojnie budować portret sympatycznego, nieśmiałego, pokrzywdzonego młodzieńca.
Molierowski don Juan potrafił kłamać jak z nut – oszustwo i obłudę miał we krwi. Nikt nie gwarantuje, że cała historia przedstawiona narratorowi, nie jest podobnym kłamstwem, tym trudniejszym do rozszyfrowania, że pozbawionym wyznaczników szczerości. Don Juan Handkego przełamuje jednak uformowane przez wieki skojarzenia z bezwzględnym uwodzicielem.
Sprytna próba odkłamania portretu Don Juana? Jasne, że powieści Handkego zabraknie siły przebicia. Nie ma większych szans na przeforsowanie nowego wizerunku uwodziciela, także dlatego, że czytelnikom z pewnością o wiele bardziej spodobają się przekazywane od wieków pikantne historie niż budowana na kilku westchnieniach opowieść. Książkę Handkego można traktować wyłącznie w kategorii sposobów na wykorzystanie archetypu. I jako taka jest ciekawym rozwiązaniem.
Bohaterem "Godziny prawdziwych odczuć" jest referent prasowy ambasady austriackiej w Paryżu, któremu na pozór nie brak podstaw do satysfakcji...