Pisanie dzienników przez twórców znajdujących się na końcu swej literackiej drogi ma długą tradycję. Czytelnik oczekuje po tego typu publikacjach możliwości zajrzenia do domu pisarza, podejrzenia go podczas pisarskich zmagań, przekonania się, że jego wyobrażenia o wyjątkowości artysty są słuszne (bądź nie).
Tymczasem dzienniki pisarzy (szczególnie te pisane jakby na siłę, byle pisać cokolwiek) stają się fragmentarycznymi zapiskami o wszystkim i o niczym. Niby jest tam życie prywatne, niby zaglądamy do pisarskiej sypialni, widzimy pisarskie biurko, pisarskie posiłki i spacery, ale w ogóle nie widzimy samego pisarza. Ten daje nam za to liczne refleksje o życiu swoim i innych, komentarze do bieżących wydarzeń, opisy przyrody.
Mariusz Wilk nie bez powodu powołuje się na swego mentora, Witolda Gombrowicza, o którym pisał pracę magisterską, a teraz ma przygotować wstęp do rosyjskiego wydania jego Dzienników. Zastanawia się nad ironią losu, który prowadzi go sobie tylko znanymi ścieżkami: jako młody człowiek autor nigdy nie przypuszczał, że sam będzie publikował w "Kulturze", że przyjdzie mu w udziale życie emigranta, że będzie pisał swój Dziennik na obczyźnie. Ta "obczyzna" zresztą staje się jego drugą ojczyzną. Wilk czuje się adoptowany przez Rosję - imperium Północy, troskliwą mateczkę. Wraca niejako do dawnego, tradycyjnego rozumienia Rosji, która niewiele ma wspólnego z poglądem na nią Europejczyków. Refleksje o tym kraju zajmują sporo miejsca, a są snute z domu nad jeziorem Oniego, gdzie Autor mieszka z żoną i maleńką córeczką, doczką Martuszką. To do niej kierowane są słowa, do dorosłej pół-Polki i pół-Rosjanki, która teraz dopiero zaczyna poznawać świat. Autor jako papa rozwija nad dzieckiem cały wachlarz ojcowskich uczuć, starając się przelać na nią całą swoją miłość, ale i twórczość. Zachowuje się jak ktoś, kto czuje upływający czas i zamierza wykorzystać w pełni to, co mu zostało, gorączkowo zapisując kolejne stronice, by zachować jak najwięcej dla potomkini. A czyni to w sobie tylko znanym języku - specyficznej mieszance polskiego, rosyjskiego i słów stworzonych przez siebie lub córkę. Przed purystami językowymi i rusofobami broni się w prosty sposób - jak Wam się nie podoba, nie musicie przecież czytać.
Dziennik Północny Mariusza Wilka jest próbą powrotu do domu wędrowcy, który teraz ze względu na sytuację życiową (konieczność wychowania małej córki) pozostaje "u siebie". Jego podróże mają teraz charakter mentalny, wspomagane są czytanymi książkami i rozmyślaniami. Refleksje wywołane lekturami stają się momentami dominującymi motywami. Wychowanie dziecka, wprowadzanie go w świat jest jednak największym wyzwaniem i najbardziej niezwykłą z podróży.
Nie jest to literatura dla każdego. Nie tylko ze względu na czasem niełatwy do zrozumienia język, okraszony rusycyzmami, ale także z powodu swojej intymności. I nie chodzi tu wcale o pikantne szczegóły z życia, ale raczej o rozmyślania, które bliskie są przede wszystkim samemu Autorowi, który nie zajmuje się "opisywaniem", ale raczej "pisaniem świata". Tworzy zatem coś własnego, unikalnego, choć opartego na zewnętrznej tkance rzeczywistości. Dziennik Mariusza Wilka jest więc raczej "kontemplacją czasu" aniżeli próbą jego zatrzymania, dookreślenia. Warto wraz z autorem się nad biegnącym czasem pochylić.
W Domu nad Oniego Mariusz Wilk oprowadza czytelnika po magicznym świecie Północy. Tym razem t r o p a zawiodła Autora do Karelii, do starego, obmywanego...
W poprzednim tomie „Dziennika północnego” Mariusz Wilk „tropami rena” śledził tajemniczy lud Saamów, zamieszkujących...