Gdy już polscy czytelnicy zapoznali się z Krótką historią siedmiu zabójstw, a później swój zachwyt jego twórczością potwierdzili lekturą Księgi nocnych kobiet, wydawca odważył się opublikować debiut Marlona Jamesa. Powieść, która, mam nieodparte wrażenie, nie miałaby dużych szans na wzbudzenie zainteresowania czytelników, gdyby nazwisko pisarza nie byłoby już dobrze znane i cenione. Być może się mylę, ale w moim odczuciu Diabeł Urubu nie ma takiego potencjału promocyjnego, jak miała powieść nagrodzona Bookerem czy książka podejmująca tak popularny obecnie temat rasizmu i dyskryminacji.
Bohaterami Diabła Urubu są mieszkańcy niedużej jamajskiej wioski Gibbeah, których duchowym przywódcą jest pastor Hector Blight, zwany też Rum Kaznodziejem z powodu uzależnienia. Mieszkańcy są silnie związani z rozmaitymi wierzeniami: czy to religijnymi, czy magicznymi – przy czym jedno nie wyklucza drugiego. Przykładem jest matka Lucindy, jednej z ważniejszych postaci w powieści, która jednego dnia była bardzo bogobojną kobietą, drugiego zaś mieszała specjalne składniki do mikstury o ciemnej mocy. Nic więc dziwnego, że niewiele musi się wydarzyć, aby członkowie lokalnej społeczności coś pozornie niecodziennego przypisali siłom nadprzyrodzonym czy woli boskiej – zwłaszcza, gdy w tym myśleniu utwierdza duchowny guru. Społeczność tak bardzo potrzebuje przewodnika, że przymyka nawet oko na jego grzechy i słabości, sytuacje, gdy pastor miesza fragmenty Biblii i bełkocze wskutek upojenia alkoholowego. Wydaje się, że jego pozycja nie jest zagrożona, dopóki do wioski nie przybywa mężczyzna, który każe siebie nazywać Apostołem Yorkiem. Człowiek, który przejmuje Kościół i planuje odnowę. Jej częścią jest skłonienie ludności do odwrócenia się od pijanego pastora i postępowania wobec nowych, dyktatorskich wskazówek.
Marlon James z jednej strony ilustruje zjawisko fanatyzmu religijnego, z drugiej zaś charakteryzuje zagubioną wioskę, pełną mieszkańców pozbawionych zdolności do krytycznego myślenia, szukających akceptacji we wspólnocie religijnej, przybierającej tu charakter sekty, potrzebujących przewodnika, który wskaże im właściwą drogę postępowania. Przybliżając przeszłość Lucindy, która w dzieciństwie została porzucona przez ojca, nie była akceptowana przez matkę, a przemoc i wykorzystywanie seksualne były w jej domu na porządku dziennym, autor nakreśla typowy model człowieka uległego, poddającego się manipulacji. Diabeł Urubu opowiada o wciąż aktualnym problemie – o kryzysie autorytetów, który polega nie na tym, że ich nie mamy, lecz dopatrujemy się ich w niewłaściwych osobach bądź pozwalamy na to, by nieodpowiednie postaci nimi zostały. Wskutek tego dochodzi do zniekształconego obrazu rzeczywistości i praw, którymi powinniśmy się kierować.
Choć proza pochodzi z odległego nam kulturowo zakątka świata, nie ma tu zjawisk, których nie moglibyśmy przełożyć na nasze doświadczenia. Czy alkoholizm i sodomia duchownych, osób przez niektórych uznawanych za niepodważalne autorytety, są nam obce? Powieść Jamesa świadczy o tym, że te niechlubne zjawiska występują na całym świecie i w każdej religii. Tym, czym Diabeł Urubu zaskakuje, jest nieoczywiste zakończenie i racjonalne wyjaśnienie zachowań i sytuacji, które przez większość powieści jawiły się nam jako zjawiska paranormalne, osadzając ją w nurcie realizmu magicznego. To czyni tę powieść interesującą, choć nie każdemu przypadnie do gustu mnogość brutalnych, wulgarnych i obrazoburczych scen, motywowanych pobudkami fałszywej religijności bohaterów, powołujących się na czytane na opak fragmenty Pisma Świętego.
Dziecko nie żyje. Nie pozostało nic więcej, by wiedzieć. Tropiciel jest myśliwym, znanym w trzynastu królestwach jako ten, który ma nos. I choć zawsze...
Porywająca historia kobiety, która zaryzykowała wszystko, by żyć na własnych warunkach W drugim tomie trylogii autorstwa Marlona Jamesa Sogolon, zwana...