Recenzja książki: Deliryczny Nowy Jork. Retroaktywny manifest dla Manhattanu

Recenzuje: Natalia Szumska

 

Miasto Uwięzionego Globu ma ułatwić sztuczne poczęcie i przyspieszone narodziny różnych teorii, interpretacji, konstruktów myślowych i propozycji, a także ich urzeczywistnienie w realnym Świecie. To stolica Ego. Nauka, sztuka, poezja i różne formy szaleństwa rywalizują w niej w idealnych warunkach o to, która z nich sprawniej wymyśli, zniszczy i odbuduje świat zjawiskowej Rzeczywistości. Każda Nauka bądź Mania ma własną parcelę.
 
 
Czym jest Nowy Jork? I czym jest Manhattan? Miastem? Wyspą? Miejscem na mapie? Snem? Marzeniem? Wszystkim tym i niczym zarazem, bo jego obraz zmienia się w zależności od oczu, które na niego patrzą. Jest kontrastem, bo można go kochać lub nienawidzić, a obojętność nie wchodzi w grę. Jest snem o wielkości i wielkością samą w sobie. Nawet jeśli uznamy, że każde miasto ma swoją specyfikę, to założenie nigdy nie będzie dotyczyło Nowego Jorku. Bo Nowy Jork nie jest miastem, jest specyfiką. Manhattan zaś jak mało które miejsce na świecie ma swoją filozofię, a właściwie swoje filozofie. Manifestem tych filozofii jest książka holenderskiego architekta i teoretyka literatury, Rema Koolhaasa, Deliryczny Nowy Jork. Autor przyjmuje specyficzną rolę - ghostwritera Manhattanu teoretycznego, Manhattanu jako wyobrażenia.
 
Koolhaas przenosi czytelnika na wyspę Manhattan już w wieku XVII, kiedy powstała tam holenderska kolonia i prowadzi swą specyficzną narrację, będącą połączeniem architektury i filozofii (archizofią?) aż do lat czterdziestych ubiegłego wieku, kończy zaś na fikcyjnym podsumowaniu, interpretacji koncepcji nie za pomocą słów, ale projektów architektonicznych. Znajdujemy tu więc odkupienie wyspy od Indian, wytyczenie siatki ulic, która wyznaczyła parcele, działalność i koniec magicznych Lunaparków (m.in. przez pożar Końca Świata), projekty pierwszych wieżowców i ich ideologie (!), budowę, przebudowę i rozbudowę Centrum Rockefellera, głośne słowne i koncepcyjne potyczki Diega Rivery, Salvadora Dalego i Le ("Te Wieżowce Są Za Małe") Corbusiera. 
 
Całe miasto to małżeństwo kapitału ze sztuką, które chętnie skonsumowano. Nic dodać, nic ująć. Może jeszcze tylko to, że tylko tu, jeśli jest wolna parcela, zawsze znajdą się pieniądze, pomysły i ludzie, którzy wydadzą pieniądze na wcielenie w życie najrozmaitszych koncepcji. Manhattan jawi się jako stolica nieustannego kryzysu, arena postępu, kontr-Paryż i anty-Londyn, mozaika epizodów, puszka Pandory pełna wynalazków, zagęszczenie możliwych katastrof. Manhattan jest oszustwem świata, bo tylko tu możliwe jest jednoczesne fabrykowanie przeszłości i renowacja przyszłości. Tylko tu z każdego zakątku wylewa się mieszanka wybuchowa Technologii Fantastyczności, Niedoboru Rzeczywistości i Umiłowania Sztuczności. Nie bez powodu przecież Salvador Dali nazwał Nowy Jork pomnikiem ku swojej czci, powstałym na długo przed jego urodzeniem.
 
Jedynym, co rzuca cień na tę krainę ekstazy, jest rasa ludzka. Architektura stała się doskonalsza od człowieka. Ale i ten problem można rozwiązać - zaprojektowaniem rasy idealnej rzecz jasna. Trudno sobie wyobrazić, że podobny pomysł powstaje gdziekolwiek indziej. Magia miasta to magia jego zmian i tendencji to umożliwiania tego, co wydaje się być tylko snem. Oto zaledwie jeden z przykładów:
 
Przeszczepy z innych rezydencji Astorów - elementy przeniesione wprost lub tylko podobnie nazwane - wskazują, że Waldorf-Astoria w zamyśle twórców jest nawiedzonym domem, który wypełniają duchy przodków. Zbudować Dom nawiedzany przez przeszłość własną i innych budynków - oto manhattanistyczna metoda fabrykowania zastępczej historii "wieku" i szacowności. Wszystko, co nowe i rewolucyjne na Manhattanie, zawsze ukazuje się w fałszywej atmosferze swojskości.
 
(...) Nawiedziony dom, taki jak Waldorf, nie jest po prostu ostatnim potomkiem długiej linii dziedziczenia, lecz raczej sumą swoich przodków, jednoczesnym istnieniem na jednej parceli i w jednej chwili wszystkich swych "zaginionych" stadiów rozwoju. By je zachować, trzeba je było zniszczyć. W ramach manhattańskiej Kultury Zagęszczenia destrukcja to inne słowo na konserwację.
 
Manifest Koolhasa to książka pełna, doskonała, deliryczna niczym samo miasto i wydana z tak pieczołowicie wysublimowaną elegancją, z jaką tylko może zostać przedstawione światu dzieło idealne.
 
Oto teoria, która działa.
Mania, która trwa.
Kłamstwo, które staje się prawdą.
Sen, z którego nie sposób się obudzić.

Kup książkę Deliryczny Nowy Jork. Retroaktywny manifest dla Manhattanu

Sprawdzam ceny dla ciebie ...

Zobacz także

Zobacz opinie o książce Deliryczny Nowy Jork. Retroaktywny manifest dla Manhattanu
Autor
Recenzje miesiąca
Srebrny łańcuszek
Edward Łysiak ;
Srebrny łańcuszek
Dziadek
Rafał Junosza Piotrowski
 Dziadek
Aldona z Podlasia
Aldona Anna Skirgiełło
Aldona z Podlasia
Egzamin na ojca
Danka Braun ;
Egzamin na ojca
Rozbłyski ciemności
Andrzej Pupin ;
Rozbłyski ciemności
Cień bogów
John Gwynne
Cień bogów
Jak ograłem PRL. Na scenie
Witek Łukaszewski
Jak ograłem PRL. Na scenie
Zły Samarytanin
Jarosław Dobrowolski ;
Zły Samarytanin
Pokaż wszystkie recenzje
Reklamy