W Czarnobylu najmocniej zapada w pamięć życie “po wszystkim”: przedmioty bez człowieka, pejzaże bez człowieka. Droga donikąd, druty wiodące donikąd. Sad jabłoniowy zarośnięty młodymi brzozami. Albo trawa tak wysoka, że zasłania biegnącego jelenia. Jedną rzeczą, która przypomina o człowieku, są żelazne łóżka stojące na fundamentach zburzonych chat chłopskich i poczerniałe piece, podobne raczej do dziwacznych ptasich gniazd niż do tych z naszych mieszkań. Do śladów człowieka. Tylko patrzeć, jak człowiek zacznie się zastanawiać, co to jest: przeszłość czy przyszłość?
Czasem miałam wrażenie że robię notatki z przyszłości.
Nosiłam się z opisaniem Czarnobylskiej modlitwy już prawie rok. Siedziała we mnie głęboko, kłując trzewia, sącząc truciznę raz po raz – to do mózgu, to do serca. Ale może słusznie czekałam, bo oto właśnie ogłoszono Swietłanę Aleksijewicz laureatką Literackiej Nagrody Nobla 2015. A jednak nie stać mnie na recenzję w pełnym tego słowa brzmieniu. Dlatego będzie to raczej zbiór luźnych przemyśleń, ponieważ…
…sama jestem dzieckiem Czarnobyla. Radioaktywna chmura toczyła się za mną od samego początku życia. Miała wpływ na moją wyobraźnię, na wspomnienia początków, na rodzinne historie i strach przed Wschodem. Nie miała - na szczęście - wpływu na zdrowie moje i moich bliskich. Co innego zdrowie i życie bohaterów Czarnobylskiej modlitwy – przerwane lub mocno nadwątlone, wieszczące wyrok śmierci – prędzej czy później.
Czarnobylska modlitwa to opowieść o miłości, nie o śmierci, jak wielokrotnie podkreśla autorka. To faktycznie polifoniczna relacja człowieka czarnobylskiego, bo przecież dziś nie da się już ukryć, że człowiek dotknięty Czarnobylem ma w sobie jakąś inność… Reportaż Aleksijewicz porusza najczulsze struny, wywołuje senne koszmary, ale też przywraca wiarę w siłę miłości (jakkolwiek patetycznie by to nie brzmiało). Bohaterowie książki Białorusinki nie mieli wyboru – rzeczywistość postawiła ich przed zadaniami, z którymi nie potrafili sobie poradzić. Postawiła ich wobec ognia reaktora, wobec konieczności likwidacji młodego miasteczka, w pośpiechu opuszczanego przez mieszkańców, w obliczu strachu o bliskich i patrzenia na ich cierpienie w ostatnich stadiach choroby popromiennej i nowotworów. Czarnobyl kazał im zostawić psa, kota czy chomika na zawsze, ale z jedzeniem na zaledwie dwie doby. Czarnobyl - wreszcie - kazał wierzyć w propagandę, radować się na pierwszomajowym pochodzie i nie mówić głośno o tym, co dziś jest już oczywiste.
W Czarnobylu najbardziej chyba przeraża pustka i tymczasowość. Jakieś zawieszenie, mimo mijającej właśnie trzeciej dekady od tragedii. Poraża poczucie, że to, co zostało, to tylko dekoracje kiepskiej produkcji filmowej, ponury żart Boga i władz kraju, którego ustrój był skrzyżowaniem więzienia z przedszkolem. Nikt mi nie wmówi, że Czarnobyl nie miał znaczenia, że nie kończył pewnej epoki fizyki i czerwonego człowieka, że nie był początkiem końca. I nikt mnie nie przekona, że to, o czym pisze Aleksijewicz, i to, jak o tym pisze, nie zasługuje na Nagrodę Nobla.
Wydarzyło się coś zupełnie nieznanego… To inny strach… Nie słychać go, nie widać, nie ma zapachu ani barwy, a przecież fizycznie i psychicznie się zmieniamy. Zmienia się skład krwi, zmienia się kod genetyczny, zmienia się krajobraz… I cokolwiek byśmy myśleli czy robili… Rano wstaję, piję herbatę. Idę na próbę do studentów… A to wisi nade mną… Jak znak. Jak pytanie.
Wojna nie ma w sobie nic z kobietybyła gotowa już w 1983 roku. Dwa lata przeleżała w wydawnictwie. Autorkę oskarżono o \"pacyfizm, naturalizm oraz podważanie...
Nie sposób go z nikim pomylić, choć jest podobny i zarazem niepodobny do reszty ludzkości. Ma własny słownik i doskonale wie, co jest dobre, a co...