Przekład z języka rosyjskiego Jerzy Czech Oddziały radzieckie przez dziesięć lat ,,udzielały narodowi afgańskiemu braterskiej pomocy". Od 1979 do 1989 roku życie straciło co najmniej kilkaset tysięcy Afgańczyków, a kilkadziesiąt tysięcy radzieckich żołnierzy poniosło śmierć lub zostało rannych. Wyjeżdżali, by zostać bohaterami. Do kraju wracali jako bankruci - bez nóg, bez rąk, bez złudzeń, z koszmarami, które miały ich nigdy nie opuścić. Niektórzy wracali w cynkowych trumnach. Z opowieści weteranów, pielęgniarek, prostytutek, matek i żon ,,afgańców" wyłania się wstrząsający obraz niepotrzebnej wojny; wśród zapierających dech w piersiach afgańskich krajobrazów rozgrywają się ludzkie dramaty, a odwaga i braterstwo przeplatają się z niegodziwością i okrucieństwem. ,,W każdej kolejnej książce z uporem robię to samo - pisze Aleksijewicz - zmniejszam historię do wymiarów człowieka". Po publikacji książki Swietłana Aleksijewicz została pozwana o znieważenie honoru i godności żołnierzy walczących z Afganistanie.
Wydawnictwo: Czarne
Data wydania: 2015-08-05
Kategoria: Literatura faktu, reportaż
ISBN:
Liczba stron: 312
Jesteśmy inni. Jacy? Nie wiem, kim jestem: bohaterem czy durniem, którego trzeba wytykać palcem? A może zbrodniarzem? Już teraz się mówi, że to był błąd polityczny. Dzisiaj mówią cicho, jutro zaczną głośniej. A ja tam przelałem krew… swoją… Cudzą też… dawali nam ordery, których nie nosimy… Jeszcze będziemy je zwracać… Ordery, które uczciwie zdobyliśmy na nieuczciwej wojnie… Zapraszają nas do szkół. A o czym mamy tam opowiadać? O działaniach bojowych… O pierwszym zabitym… O tym, że do dzisiaj boję się ciemności, a jeśli coś spadnie, to się wzdrygam… Jak braliśmy jeńców, ale nie doprowadzali ich do pułku… Nie zawsze…
Podczas wojny domowej w Afganistanie w latach 1979 – 1989, wojska radzieckie miały wzmocnić i utrzymać u władzy rząd afgański. W rezultacie konflikt zbrojny stał się jednym z najbardziej okrutnych w XX wieku. Swietłana Aleksijewicz w Cynkowych chłopcach obudziła demony odległych lat i zapomnianych historii. A przecież one nadal żyją, nadal w wielu tkwią, nie pozwalając spokojnie iść dalej.
Braterska pomoc, jak eufemistycznie nazywano radziecką interwencję, zebrała żniwo w liczbie kilkudziesięciu tysięcy ofiar po stronie wojsk ZSRR, które po cichu, niemal niezauważalnie wracały do kraju w cynkowych trumnach. Szczelnie zamknięte, wszystkie identyczne, wszystkie złowieszczo milczące. Powrócili też weterani, pozbawieni kończyn, uzależnieni od alkoholu i narkotyków, z lękami i syndromami stresu bojowego. Dwudziestoletni chłopcy, których życie nim się zaczęło, przestało istnieć.
Cynkowi chłopcy to niemy krzyk i modlitwa matek, które umacniały w synach patriotyczną postawę, były dumne, gdy oni jechali na wojnę. Teraz nie przestają płakać. To znękane żony, które już nigdy nie zaznają spokoju. Ale to również pielęgniarki i kobiety cywilne, które jechały na wojnę mając w swych sercach romantyczną wizję pomocy i oddania dla kraju oraz poświęcenia dla walczących. Miały nieść wsparcie, dziś same potrzebują opieki. Czy było warto? Czy z perspektywy czasu ofiary tej wojny nie stały się jeszcze bardziej bezsensowne? Aleksijewicz dobitnie potwierdziła, że wojna nie kończy się wraz z podpisaniem rozejmu. W tych, którzy jej doświadczyli, będzie już zawsze obecna.
Po wydaniu Cynkowych chłopców Swietłanie Aleksijewicz wytoczono proces o zniesławienie, pisanie nieprawdy i znieważenie godności żołnierzy radzieckich walczących w Afganistanie. I choć oficjalnie proces został wytoczony przez bohaterów reportażu, to prawdziwym oskarżycielem był reżim. Mam ciągle to samo pytanie, które znajduje się w mojej książce: kim jesteśmy? Dlaczego z nami można robić wszystko, co się chce? Zwrócić matce cynkową trumnę, a potem namówić ją, by pozwała pisarza, który napisał, że swego syna nie mogła nawet ucałować po raz ostatni i obmywała trumnę trawą, głaskała ją… Kim jesteśmy?
Dobrze, że przeczytałam dopiero teraz. Bo gdybym to zrobiła chociażby rok wcześniej moja empatia dla tych "pokrzywdzonych" powracających bez rąk i nóg, ze zniszczoną psychiką byłaby zapewne bardzo duża. Już nie mówiąc o matkach, które utraciły swoich synów. Dzisiaj, gdy minie niedługo rok od napaści Rosji na Ukrainę, inaczej patrzę na tych ludzi. Niczego się na nauczyli, nie wyciągnęli żadnych wniosków a niewolniczy homo sovieticus tkwi w nich tak samo mocno, jak ponad 30 lat temu. Te matki, które czytały patriotyczne bzdury swoim synom, wysyłały je do wojska i były zachwycone, jak pięknie wyglądają w mundurze, a niektóre chwaliły się, że ich synowie wypełniają ,,obowiązek internacjonalistyczny". Żadna z nich nie zająknęła się nawet nad tym, co tam ich synowie robili - a mordowali, gwałcili, kradli. I teraz robią to samo w Ukrainie. Aleksijewicz jak zwykle pisze w sposób niezwykły. Cenię ją niezwykle za umiejętność oddania emocji i za antywojenne przesłanie jej książek. Od lat zadaje pytania o sens wojen wszelakich, demitologizuje "bohaterstwo" polegające na zabijaniu innych. Rozkaz nie może tłumaczyć braku człowieczeństwa, nie może być wyznacznikiem tego, co uznajemy za moralne.
Mam marzenie, aby prawem każdego człowieka było to, co napisała: "Człowiek ma prawo do niezabijania. Do tego, by się zabijania nie uczyć. Takiego prawa nie ma w żadnej konstytucji" Ale jak to z marzeniami, najczęściej nimi tylko pozostają.
Prosty opis okrutnego świata. Nie pozostawai obojętnym.
W czasie wielkiej wojny ojczyźnianej zginęły miliony radzieckich dzieci. Rosyjskich, białoruskich, ukraińskich, żydowskich, tatarskich, łotewskich, cygańskich...
"26 kwietnia 1986 o godzinie pierwszej minut dwadzieścia trzy i pięćdziesiąt osiem sekund seria wybuchów obróciła w ruinę reaktor i czwarty blok energetyczny...