O Cudzie Ignacego Karpowicza można napisać posługując się jego własnymi słowami, a raczej słowami jednego z jego bohaterów: „świat wypadł ze zwyczajnych torów...” i właśnie o tym jest ta książka, o pękaniu w szwach rzeczywistości i o toczeniu się świata trochę nie tymi torami co powinien...
Książka od początku jest niebanalna. Główny bohater ginie na pierwszej stronie i nie dane mu jest nawet jęknąć, nie wspominając o wypowiedzeniu jakiegoś zdania, bądź choć słowa. Jakby tego było mało, parę stron dalej w głównym bohaterze zakochuje się główna bohaterka, mimo iż ten padł trupem. Karpowicz ani przez moment nie spuszcza z tonu i kolejne nieprawdopodobieństwa gonią następne. Nie chcę wam jednak zdradzać całej akcji.
Autor dokonuje nieprawdopodobnej pracy nad językiem. To co dzieje się w tej książce, naprawdę przeszło moje oczekiwania, a wydawałoby się, że po Masłowskiej nic nie jest w stanie nas zdziwić. Język samej książki, jak i bohaterów, kipi, wylewa się poza ramy i granice kartek, myśli i wypowiedzi. Sposób pisania Karpowicza swoją konstrukcją przypomina najsłynniejsze filmy Guya Ritchiego („Przekręt” i „Porachunki”), gdzie często akcja zatrzymuje się, a narrator za pomocą krótkich zdjęciowych slajdów komentuje postacie i toczącą się akcję, najczęściej odsłaniając obłudę bohaterów, ich drobne przekłamania w opowiadanej historii, czy po prostu rzeczy niedostępne widzowi. Bardzo podobnie konstruuje swoją powieść Karpowicz. Prawie każda wypowiedź bohatera jest nie tyle dopowiadana, czy komentowana w nawiasie, lecz wręcz odsłaniana poprzez wykradzione mu myśli i komentarze, o których nie powinniśmy wiedzieć. Ale nie tylko! To także swego rodzaju zatrzymania akcji, jakby zdjęcia robione szczegółom, na które normalnie nie zwrócilibyśmy uwagi, to również kartki przypominajki naklejane na lodówkach i monitorach komputerów. W tej książce każdy element rzeczywistości ma coś do powiedzenia i autor udziela mu głosu tworząc zawiłą polifonię.
Świat ulega niekontrolowanemu przemieszaniu, a razem z nim także język. To co w nim najdonioślejsze i najświętsze miesza się z tym co plugawe i jak najbardziej przyziemne. W jaki sposób? Oto pijaczyna, menel i chłoporobotnik dostępuje objawienia i dostaje przykaz od Boga, by napisać nową ewangelię. Otrzymuje dar języka. W ten sposób Słowo Boże, miesza się z rynsztokiem i tym co na wskroś ludzkie. I wierzcie mi mieszanka ta jest piorunująca. Ewangelicznym, biblijnym podniosłym tonem, naszpikowanym skomplikowanym nie tylko religijnym słownictwem, dowiadujemy się, jak bohater ostatnio zachlał mordę i zadupczył, a znowuż językiem prostackim i wulgarnym oznajmiane są Boże Prawdy (że wspomnę jeszcze, że czołowym pismem w którym można o nich przeczytać jest...”Fakt”). O tym się nie da napisać, to koniecznie trzeba samemu przeczytać!
W książce tej rzeczywistość chwieje się i chybocze. Jedno niewytłumaczalne zjawisko goni drugie. Następuje skumulowanie i niebezpieczne natężenie anomalii. Miesza się że sobą świat podniosły z tym upadłym, niebo z ziemią. Tak jakby Bóg przez nieuwagę przycisnął parę guzików za dużo. I tak: ludzie widzą przyszłe zdarzenia; ich duchy, czy jaźnie wędrują w zaświaty, jednocześnie zaświaty, jak gdyby nigdy nic, przechadzają się po ziemi. Czas i przestrzeń ulegają całkowitemu rozsynchronizowaniu.
Autor odsłania przed nami inne rzeczywistości, na co dzień nam niedostępne, jednak okazuje się, że panuje tam taki sam bałagan i nieuporządkowanie i, że to wcale nie są inne rzeczywistości tylko zwielokrotnienia tej dobrze nam już znanej. Bohaterowie jego książki nie mogą sobie w ogóle poradzić z tym co dzieje się wokół nich, nie mają żadnego punktu zaczepienia, oparcia, nawet siebie samych nie rozumieją do końca. No ale jak uporać się z rzeczywistością, której nie ma? Karpowicz podobnie jak w Niehalo, poprzedniej swojej książce, wstrząsa światem, odsłania go, by pokazać że pod nim nic się nie kryje, że jest pustka.
Cała książka, napisana z wirtuozerią i komizmem, śmieszy prawie na każdej stronie. Jest w niej mnóstwo zdań perełek, które aż chce się zapamiętać, bo powalają dosadnością, humorem i przebijającą z nich prawdą o człowieku (idealne jako opis na GG;-)) Niewiele jest dziś u nas takich pozycji. Oczywiście, można się i przyczepić do paru fragmentów, czy rozwiązań na które zdecydował się autor, oskarżyć go o brak pomysłu na zakończenie, lub nawet w ogóle o jego brak (ale czy potrzebne jest zakończenie dla rzeczywistości której nie ma?). Mankamenty te nikną przy ocenie całości. Zachęcam do zagłębienia się w tą migoczącą rzeczywistość.
Chwała i upadek. Miłość i śmierć. Nowa powieść Ignacego Karpowicza inspirowana historią życia legendarnych lotników: pilota Franciszka Żwirki i inżyniera...
Lustrzane światy, sny i miłość W dworku wczesnych lat powojennych, w dystopijnej Polsce przyszłości, w baśniowym królestwie toczonym zarazą, w krzywym...