„Czy pan wie, kiedy się zaczyna prawdziwy wiersz? Zaczyna się wtedy, gdy pomiędzy słowami przebiega iskra elektryczna, gdy są one ze sobą spojone nierozdzielnie. (...) Wiersza nie ma, jeżeli od słowa do słowa nie przebiega prąd wysokiego napięcia, jeżeli nie biją pioruny” – powiedział kiedyś Julian Tuwim, zapytany o istotę poezji. Tomik Marcina Hałasia, „Bursztyn i śnieg”, idealnie wpisuje się w realizację Tuwimowskich założeń poetyckich. Wiersze Hałasia to próba rozliczenia się ze sobą, z kulturą i ze światem. To przenikanie się tradycji i współczesności. To mariaż awangardowej formy i tradycyjnej tematyki. Mariaż, dodam, bardzo udany. Poeta nie musi epatować brutalnością, wulgarnością, nie musi uciekać się do szokującej tematyki. Nie musi – bo potrafi zaskakiwać połączeniami słów, wie, jak z nawet najbanalniejszego tematu wydobyć głębokie, zaskakujące sensy. Pierwsza część zbiorku, zatytułowana „Bursztyn”, nosi podtytuł „epitafia”. Faktycznie – Hałaś, spadkobierca poetów romantycznych, składa hołd swoim znakomitym poprzednikom, mistrzom pióra. Wymienia zarówno znanych i cenionych twórców, jak i artystów zapomnianych czy pomijanych. Niektórym składa wierszem pośmiertny salut, niekiedy oddaje honory żyjącym. Hałaś wznosi ze swoich wierszy pomniki. Czasem w dedykacjach ujawnia nazwiska uznanych przez siebie artystów, innym razem formą wiersza naśladuje poetykę mistrzów. Trzeba przyznać, że czyni to bardzo udanie – Hałaś ma niezwykle rozwinięty zmysł obserwacji, a godna pozazdroszczenia sprawność warsztatowa pozwala mu imitować styl dowolnego twórcy. Na „bursztynową” część tomiku składają się także wiersze, zanurzone w historię – zarówno tę bolesną, ogólną, wspólną narodowi lub nawet całej ludzkości, jak i osobistą, prywatną, a przecież zrozumiałą dla każdego. Utwory Hałasia są jak krople żywicy, wyciekające z ran drzew. Krople żywicy, rodzące się z bólu i cierpienia, a przynoszące zachwyt. Krople, które – już ukształtowane – zastygają w piękny bursztyn. W epitafiach raz po raz pojawiają się aluzje literackie i kulturowe. Te relikty przeszłości są jak fascynujące owady, zatopione w masie bursztynu. Niby znane i codziennie obserwowane, a jednak zyskujące u Hałasia nowy wygląd i wielką wartość. Krople żywicy – wiersze Hałasia – zatrzymują w sobie pamięć dziejów. Utwory bursztynowe są silnie zakorzenione w tradycji. Są tu teksty zachwycające już od pierwszego spojrzenia, przypominające oszlifowany, odpowiednio podświetlony bursztyn. Są też takie, których urok widać po dłuższej chwili – chropowate, zmuszające do wysiłku, nie każdemu ujawniające od razu swoje piękno. Hałaś potrafi zestawiać słowa i obrazy tak, by zaskakiwały i zachwycały. Ładunek emocjonalny tekstów ujawnia się w delikatnych refleksach światła, przefiltrowywanego przez jantar. Drugą część tomiku stanowią erotyki, objęte wspólnym mianem „Śniegu”. Erotyki, jak na dzisiejszą praktykę literacką, zupełnie nietypowe. Nie ma tu wulgarności, epatowania seksem, szokowania czytelników. Hałaś nie porusza tematów tabu. Jest staroświecki w najlepszym tego słowa znaczeniu. Synestezyjne, subtelne, delikatne wiersze są jak dotyk płatka śniegu. To nie miłość pojmowana fizycznie jest w tych wierszach najważniejsza, a tęsknota za uczuciem. Cały tomik jest ponadto głęboko zanurzony w bliskości śmierci. Zarówno biblijno-mitologicznej, sakralizowanej i metafizycznej, jak i brutalnej, przesyconej pamięcią tragedii wojny. Wiersze, składające się na „Bursztyn i śnieg”, powstawały w latach 1986 – 2002. Są rejestracją uczuć, emocji, przemyśleń. Rejestracją tym cenniejszą, że przesiąkniętą doświadczeniami literacko-kulturowymi. Poeta doskonale sprawdza się także jako ironista. Nie ma tu przegadania i pustosłowia. Precyzja w budowaniu tekstów pozwala na tworzenie zaskakujących połączeń. Słowa u Hałasia nie dziwią się sobie – dziwią się rzeczywistości. Autor „Bursztynu i śniegu” często wyrzuca poza nawias wiersza jeden lub dwa wyrazy, które całkowicie zmieniają sens przeczytanych strof. Dochodzi w tej dziedzinie do perfekcji i sprawia, że tomik można czytać wielokrotnie, z niesłabnącym zainteresowaniem. Sprawdziłam. Polecam gorąco. Autor publikuje w naszej witrynie jako mh
Jechać do Lwowa... Czyli dokąd? Do serca, do centrum Polski. Nie tego geopolitycznego, znanego ze współczesnych, czyli wykreślonych w Jałcie map, ale do...