Dawno nie miałam (nie)przyjemności czytać tak wyczerpującej psychicznie powieści. Właściwie wystarczy przeczytać streszczenie na okładce, by wiedzieć o tej książce wszystko. Madison McKinley postanawia nauczyć się żeglować, bo marzeniem jej zmarłego kilka lat temu brata, Michaela, było wygrać regaty. Dziewczyna od jego tragicznej śmierci swojego bliźniaka ma koszmary, w których brat jasno daje jej do zrozumienia, że ma się nauczyć pływać, nawet tego bowiem dziewczyna nie potrafi. W końcu bierze udział w kursie żeglarskim, prowadzonym przez umięśnionego i przystojnego Becketta. Beckett wystawił niedawno do wiatru jej siostrę, więc solidaryzując się z nią, Madison po prostu go nie cierpi. Tymczasem on dojrzał ją już w szkole średniej i bardzo mu zapadła w pamięć, ale wiedział, że nie ma u niej szans, bo Madison jest z TYCH McKinleyów – wielodzietnej, pobożnej rodziny, której wszyscy na kółku biblijnym ustępują miejsca. A Beckett O'Reilly, cóż, ma ojca-pijaka i dziadka-sklerotyka. Ciężki materiał na chłopaka dla takiej dziewczyny jak Madison.
Na szczęście dzięki kursowi żeglarstwa oboje mogą spędzać ze sobą sporo czasu. Trzeba zresztą powiedzieć, że w Chapel Springs wszyscy mają mnóstwo czasu. Madison pracuje jako weterynarz, chodzi na spotkania biblijne i jeszcze gra w przedstawieniu. Zachowuje się, jakby miała siedemnaście, a nie dwadzieścia siedem lat. Żadnych życiowych problemów wieku dorosłego. Ale to może efekt purytańskiego wychowania w rodzinie, w której się wiele rozmawia o wierze, czyta Pismo Święte i rozprawia o Ojcach Kościoła. Tymczasem wychodzi na jaw, że Beckett może być współwinny śmierci brata Madison. Reakcję dziewczyny łatwo przewidzieć. Na szczęście rodzice wyjaśniają dziecku, że chłopak miał chorobę genetyczną, przez którą mógł umrzeć w każdej chwili. Świetna wiadomość dla bliźniaczki. Nie zdradzę nazwy tej kuriozalnej dolegliwości, szukajcie sami, brnijcie w to na własną odpowiedzialność. Nawiasem mówiąc, skoro to genetycznie uwarunkowana przypadłość, to dobrze byłoby o niej wiedzieć. I nieco uważać, jeśli można nagle paść trupem przy świadkach.
Rozumiem intencje autorki – chciała pokazać świat idealny, gdzie nie ma seksu, przemocy, brutalności, świat, w którym rządzi kochający Bóg, a jedyną formą rozrywki po pracy jest modlitwa. Piękny to świat, bo i Chapel Springs jest piękne, wręcz idealne. Ale tak oderwane od rzeczywistości i nieprawdopodobne, że wręcz niemożliwe. Nie ma tu silnych emocji, jeśli pojawiają się jakieś problemy – zaraz są rozwiązywane poprzez uprzejmą rozmowę. Faktycznie, tak powinno być. W idealnym świecie. Może dlatego użyto wymownego tytułu Boskie lato? A może miało być bose - barefoot w oryginalnym tytule właśnie to znaczy - zaś boskie stało się za sprawą pomyłki drukarskiej?
W tej rywalizacji nie chodzi tylko o dom… PJ McKinley ma smykałkę do gotowania, ale do spełnienia marzenia o własnej restauracji brakuje jej jeszcze...
Idealny partner istnieje tylko na papierze… Po zerwaniu z chłopakiem Chloe Anderson napisała powieść, w której wykreowała ideał mężczyzny –...