Po co Blondynka pojechała do Londynu?
Przecież trudno tam spotkać ludożerców, niełatwo trafić na nieprzebyty gąszcz dżungli albo natknąć się na coś prawdziwie egzotycznego. Czego więc słynna polska podróżniczka szukała w brytyjskiej stolicy?
Czytelną podpowiedź stanowią zamieszczone na okładce książki Blondynka w Londynie zdjęcia. Biały dres z wyhaftowanym napisem Londyn 2012 oraz charakterystycznymi pięcioma kołami, a także złoty przedmiot w dłoniach autorki sporo wyjaśniają. Czy zatem tym razem czeka nas opowieść olimpijska?
Wbrew pozorom – nie do końca. Bo choć Beata Pawlikowska faktycznie sporo uwagi poświęca swojemu udziałowi w sztafecie z ogniem olimpijskim, wydaje się, że na tym jej zainteresowanie sportową rywalizacją się kończy. Pozostałą część pobytu na Wyspach wypełniły jej poszukiwanie śladów własnej przeszłości – wszak jako młoda dziewczyna właśnie Londyn wybrała na miejsce ucieczki i poszukiwania sensu życia. To tu przybyła jako – jak to sama określa – Kopciuszek, marząc, by ktoś odmienił jej los. To tu podjęła pracę hotelowej sprzątaczki, nie przestając marzyć o rzeczach wielkich i ciekawych, o dalekich podróżach i pisaniu książek.
Trudno zaprzeczyć znaczeniu zmian, jakie w niej zaszły: choć odwiedza Londyn pod tym samym imieniem i nazwiskiem, poniekąd stała się w tym czasie inną osobą, o odmiennej samoocenie, sposobie myślenia, pozycji oraz roli społecznej. Ale wielokrotne podkreślanie tego faktu na kartach stosunkowo niewielkiej książeczki sprawia, że czytelnicy mogą odnieść wrażenie, iż tekst Blondynki w Londynie tak naprawdę nie powstał z myślą o nich. To raczej sama autorka go potrzebowała – by rozliczyć się z przeszłością i z podziwem przyjrzeć przeobrażeniom, jakie zaszły w jej życiu na przestrzeni ostatnich dwudziestu lat.
Na szczęście przynajmniej w kilku fragmentach książki widoczne staje się przebudzenie podróżniczego ducha Beaty Pawlikowskiej. Jej głód poznawczy i umiejętność uważnego obserwowania świata sprawiają, że Londyn okazuje się miejscem ciekawym i zaskakującym nawet dla tych, którzy sami wywodzą się z europejskiego kręgu kulturowego. Lubię coś poznać i zrozumieć - pisze o sobie autorka i niejednokrotnie udowadnia prawdziwość tych słów. Pewnie dlatego dzięki niej wyraźnie dostrzegamy bogactwo wielokulturowości, obecnej niemal na każdym kroku (a już zwłaszcza tam, gdzie pojawia się jedzenie, na którego zapach, smak oraz wygląd Pawlikowska wydaje się szczególnie wrażliwa), zdajemy sobie sprawę z ułudy bezpieczeństwa i bogactwa, jaką stwarza obfitość wszelkiego rodzaju produktów, możemy choć częściowo wczuć się w niepowtarzalną atmosferę miasta. Temu ostatniemu służą też liczne, współgrające z tekstem zdjęcia, które stanowią niemal połowę publikacji i znacząco ją wzbogacają – dzięki nim możemy zobaczyć niemal wszystko to, o czym pisze autorka.
Podsumowując: Blondynka w Londynie to lekka lektura. Jedna z tych, po które najchętniej sięga się w autobusie czy pociągu. Atrakcyjna jest jednak przede wszystkim dla osób bardziej zainteresowanych Beatą Pawlikowską niż samym Londynem.
- Kocham cię – szumią drzewa. - Kocham cię! – woła przelatujący ptak. - Kocham cię! – mówią zielone trawki. - Kocham cię! –...
Podróż to łopatologiczna nauka szczęścia. Zostawiasz wszystko co znasz. Wyruszasz w nieznane. Kiedy wieczorem kładziesz się w hamaku i przytulasz...