Pireneje. Trudno dostępna elektrownia wodna. To tam pracownicy znajdują okaleczone ciało... konia. Na miejsce zostaje wezwany komendant Martin Servaz z przykazem, aby wyjątkowo przyłożyć się do śledztwa, bo właścicielem konia jest ważna osobistość. Policjant jest zirytowany, że ma prowadzić sprawę śmierci zwierzęcia, ale wkrótce zaczynają ginąć ludzie. Morderstwa są brutalne. Widać, że oprawca chce, aby jego ofiary cierpiały. Martin Servaz nie wierzy w przypadki. Tak nietypowe sprawy muszą być powiązane. Ciężko mu tylko odgadnąć jak.
Powieść Bernarda Minera „Bielszy odcień śmierci” rozpoczyna się obiecująco. Sprawa jest ciekawa, bo umieszczenie ciała konia w trudno dostępnym miejscu wymagało nie lada przygotowania. Jak to możliwe, że nikt niczego nie widział? Do tego pojawia się wątek związany z pobliskim Instytutem, właściwie zakładem, w którym leczy się (czy też trzyma w izolacji) wyjątkowo groźnych przestępców, u których stwierdzono poważne zaburzenia psychiczne. No i pojawiają się kolejne zbrodnie. Na pierwszy rzut oka nie do powiązania ze sprawą konia, ale na tyle nietypowe – ba, widowiskowe – że nie sposób tych powiązań nie szukać.
W pewnym momencie powieść robi się nużąca. Autor za dużo miejsca poświęca bohaterom i ich wątkom prywatnym, co – w moim odczuciu - odciąga od tego, co jest najciekawsze, czyli morderstw i niepotrzebnie wydłuża książkę. Przykładowo, kompletnie niepotrzebnie rozwija postać Diane Berg – psycholożki, która właśnie rozpoczęła pracę w Instytucie. Bohaterka ta odegra ważną rolę w rozwiązaniu sprawy, jednak mam wrażenie, że Bernard Miner poświęcił jej nazbyt dużo uwagi. Być może odwołam te słowa po przeczytaniu kolejnych powieści z tego cyklu, jednak na razie dzielę się z wami wrażeniami na temat „Bielszego odcienia śmierci”.
Martin Servaz, który prowadzi sprawę, wydaje się niepewny w swoich działaniach. To dobry śledczy, ale brak mu pewności siebie i charyzmy, jaką lubię u głównych postaci cyklów kryminalnych. Mam ważenie, że chętnie zrezygnowałby z wiodącej roli, jaką przypisał mu autor książki. Sprawa też jest prowadzona nieco dziwnie. Powiedziałaby wybiórczo. Intuicja podpowiada komendantowi, na czym powinien się skupić. Dowody schodzą na drugi plan.
Na koniec dodam, że w powieści „Bielszy odcień śmierci” znajdziemy dość dużo postaci. I tu znowu zastanawiam się, czy nie za dużo. Szczególnie mylili mi się policjanci i żandarmi zaangażowani w sprawę.
Podsumowując. Bernard Miner zaczął „z przytupem”, jednak nie udało mu się utrzymać „dobrego wrażenia”. Książka „Bielszy odcień śmierci” z każdym kolejnym rozdziałem wytraca tempo. Co prawda nabiera go w finale, jednak ten był dla mnie rozczarowujący. Sama sprawa jest wyjątkowo ciekawa i przyznam, że to ona, jak autor to powiąże, trzymały mnie przy tej powieści. Bernard Miner zbyt skrupulatnie opisał swoje postacie, co niestety odbiło się na śledztwie i akcji.
Witajcie w Hongkongu! Witajcie w najbardziej tajemniczej firmie świata! Witajcie... na krawędzi otchłani! Moira, młoda Francuzka, ekspert w dziedzinie...
Pierwszy tom nowej serii z porucznik Lucią Guerrero. Grupa studentów kryminologii Uniwersytetu w Salamance odkrywa istnienie mordercy, który przez kilkadziesiąt...