Istnieją dwa fronty. Pierwszy, miłośników twórczości Jacka Dehnela i drugi – jej przeciwników. Nie jest to wprawdzie sytuacja niecodzienna, gdy literatura podoba się i nie podoba, wszak gusta ludzkie są różne, podobnie jak i niejednakowe bywają oczekiwania wobec konkretnej lektury. Spory wokół prozy Dehnela należą jednak do tych najgłośniejszych, najbardziej wyrazistych i najbogatszych w całkiem skrajne opinie. Balzakiana zostały przyjęte z zachwytem nad pomysłem autora, który za patrona swych opowiadań obrał Honoriusza Balzaka. Przekleństw w związku z tym faktem nie było wcale mniej.
„Pisanie Balzakiem” może być nazwane śmiałością, owszem. Któż jednak, śmiałym nie będąc, zostaje zauważony przez innych? Śmiałość w przypadku Dehnela poparta jest pomysłowością – czy ktoś przed nim a po Balzaku tworzył i publikował jakieś balzakiana? Kontrargumentując od razu, zapytać można, po co w ogóle czerpać z czyjejś sztuki zamiast po prostu tworzyć swoją? Nietrudno jednak odpowiedzieć na takie pytanie. Najprościej: pisząc, zawsze nawiązujemy do tradycji i zawsze powielamy schemat przez kogoś już wprowadzony. Raz robimy to mniej, drugi raz bardziej świadomie. Lepiej więc chyba być bardziej niż mniej świadomym tego, do czyjej twórczości się nawiązuje, czyż nie? W całą tę Dehnelową odtwórczą twórczość (twórczą odtwórczość?) wpisana jest właśnie, co najważniejsze, świadomość tego, kto jest kim. Balzak pozostaje więc Balzakiem, a Dehnel jest nadal Dehnelem.
Autor Balzakianów nie pretenduje do miana twórcy dzieła na miarę Komedii ludzkich, nie jest też kopistą. Mimo wykorzystywania nieswoich wzorów, jest sobą. O fakcie, że wyzwanie, które podjął, realizuje wcale nie ze śmiertelną powagą (coś jak: „chcę być taki jak Balzak”), świadczą choćby ironiczno-zabawne komentarze wplecione w teksty książki, swoiste oko puszczane do czytelnika – zabiegi przecież tak dla Dehnela charakterystyczne. Pisarz przede wszystkim dla radości odbiorcy, a i zapewne swojej, nawiązuje do Balzaka. Podkreślam, dla radości. Bo nawiązywać do kogoś też trzeba potrafić. I napisać coś tak, by inni z przyjemnością to przeczytali – również. Same treści opowiadań do wybitnie skomplikowanych nie należą. Są prościutkie i, co tu dużo kryć, w przeważającej mierze banalne. Po pierwsze, mezalians artysty z dziewczyną nieobytą w świecie. Po drugie, dobra siostra, której największym pragnieniem jest poczucie bycia kochaną, kiedy rodzina zwraca uwagę tylko na jej majątek. Po trzecie, romans młodego mężczyzny z więcej niż jedną kobietą. I po czwarte, rozczarowanie piosenkarki, której powrót na scenę się nie powiódł. Prostota ta nie jest jednak aż tak prosta jakby się wydawało.
Fabuły Balzakianów zostały zbudowane misternie, z dbałością o szczegóły i treścią emocjonalnie nieobojętną czytelnikowi. Chwyta za serce momentami? Chwyta. Rozśmiesza, kiedy trzeba? Rozśmiesza. Pozostaje jeszcze język. A właściwie – język, język i jeszcze raz język. Dehnel przed Balzakianami był dla mnie wirtuozem pióra. Po Balzakianach pozostaje nim wciąż i bezdyskusyjnie. Umiejętność wypowiadania się, sugestywność wypowiedzi i wszelkich argumentacji a także naginanie słów pod każdym właściwie kątem oraz ich doskonały dobór każą patrzeć na Dehnela jak na twórcę językowych majstersztyków. Balzakiana opowiedziane przez kogoś innego mogłyby razić tak jawnym nawiązywaniem do wielkiego francuskiego pisarza, jak i mało oryginalnymi realizacjami tematów. W wykonaniu Dehnela – urzekają.
Anna Szczepanek
Krivoklat, wieloletni pacjent zakładów dla psychicznie chorych, obwołany przez austriacką prasę „kwasowym wandalem”, ma za sobą historię niszczenia...
Jacek Dehnel powraca z książką poetycką. W wierszach z Ekranu kontrolnego tradycja literacka z całym bagażem toposów i efektów formalnych zderza się z...