Eurydyka Życie człowieka podobne jest do wody. Przezroczyste, zwykło nie wzbudzać zainteresowania sobą. Pozorny nadmiar, bezkres, zamknięcie w wieczności. Transcendencja poznawcza. Przypadkowość aktu kreacji, ewolucyjność natury. Przewidywalność egzystencjalna, wertykalizm naiwny. Stan biernego zawieszenia między powierzchownym spojrzeniem, a bezkresnym horyzontem. Bezrefleksyjność, przedmiotowość opiewana w wierszach. Symboliczna obfitość stworzenia, napędzająca życie. Jedyny i ostateczny powód pragnienia, kiedy zejście staje się faktem potencjalnym i prawdopodobnym. Tachykardia ostatnich chwil. Zdrowie oznacza nieuznawanie choroby jako jedynego możliwego stanu duszy. Potoczność i nuda codzienności, organizacja obowiązków znieczulają i usypiają poczucie szczęścia. Marzenia są tematem, którego lepiej nie poruszać. Ich realizacja budzi strach. Nagła zapaść. Chwila błogiego snu. Świadomość powoli ogarnia tragizm sytuacji, broni się jednak przed ujawnieniem prawdy. Fizyczność zawsze reaguje później, gwałtowniej. Szybciej adaptuje ból, dopatrując się w nim słuszności zaistniałej sytuacji. Wrodzona wada ciała. Cierpienie. Choroba zyskuje wymiar naturalności, zamazuje wspomnienia niegdysiejsze. Staje się koniecznością przeznaczenia. Przeciwstawne sobie poziomy duszy – zdrowia i ciała – choroby zyskują atrybut odpowiedniości. Ich rozróżnienie jest niemożliwe. Jak wygląda umieranie? Czym jest choroba? Próbą śmierci? Jej pograniczem? Chwilowym wytchnieniem od absurdalnego życia? Samodoskonaleniem? Wyraźnym zwróceniem sobie uwagi? Wszystkim. Walka z zatrutym organizmem doprowadzi do oczyszczenia, do czyśćca, do świętości. Wracanie do zdrowia jest męczące, ale warte ceny bólu. Wyłączenie z poczucia czasu działa odświeżająco na umysł, restartuje go. Ciało zaś jest kopalnią i tylko ciemność snu może doprowadzić do głębi człowieczeństwa – do zrozumienia potrzeb względem wszystkiego i wszystkich, odnalezienia utraconych ideałów, realizacji marzeń i odebrania światu tego, co się należy. Tylko w tym jednym przypadku wpłynięcie na sytuację przynosi rezultaty. Aż do trzewi nie rozwiązuje wszystkich zagadek od razu. Strumieniowa narracja, werbalizowanie przebłysków świadomości i swobodne łączenie wątków nadaje im strukturę wyższej formy uporządkowania. Balansowanie bohaterki na granicy co najmniej dwóch światów, wizje oniryczne, reminiscencje zsyntezowanie z chaosem myśli, bełkotem na poły wybudzonego z narkozy mózgu – wszystko składa się na zapętlony obraz wyobraźni kobiety, zmagającej się z groźną infekcją ustroju. Atmosfera szpitalna i półsen sprzyjają wizjonerstwu retrospektywnemu, wycieczkom w zakamarki własnej duszy, odwiedzaniu miejsc i osób, dla których brakło czasu w zdrowym życiu. Urywane myśli i naderwane dialogi doskonale odzwierciedlają chwiejność świadomości bohaterki. Umysł doznaje takiego stopnia słabości, w którym człowiek nie jest w stanie udźwignąć ani miligrama troski czy współczucia dla ludzi najzupełniej obcych, nie mówiąc już o ludziach bliskich. W końcu wychodzi słońce. Dreny zostają usunięte i wyrzucone. Radość wywołuje to, co definitywnie ma się już za sobą. Zachwyt i poczucie szczęścia. Nienamacalne jeszcze niedawno okno projektuje film z przeznaczeniem dla dziecka i artysty. Jezioro połyskuje tysiącem barw – jakąż wartość zyskuje banał, gdy nas dotyczy – o tym też można przeczytać w wierszu.
Christę Wolf traktuje się dziś w Niemczech jako klasyka rodzimej literatury niemal na równi z należącymi do tego samego pokolenia Günterem...