Śmierć domu, śmierć poety: Stanisław Baliński

Data: 2009-04-13 12:39:42 Autor: ProfesorW.
udostępnij Tweet

W czerwcu 1984 roku na łamach londyńskiego "Dziennika Polskiego i Dziennika Żołnierza" ukazał się artykuł Stefana Brykczyńskiego, przyjaciela Stanisława Balińskiego i  córki wybitnego młodopolskiego poety Tadeusza Micińskiego, pani Marii z Micińskich Liebhardtowej, w którym czytamy między innymi:

 

„Czwartego czerwca złożył wizytę przebywającemu w szpitalu Stanisławowi Balińskiemu doc. dr hab. Włodzimierz Wójcik, pracownik nauki Wydziału Filologicznego Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach i Sosnowcu. Gość z kraju wręczył schorowanemu poecie korektową odbitkę książki pt. Skamander. t. 4. Studia o poezji Stanisława Balińskiego pod red. Ireneusza Opackiego i Marka Pytasza, informując go, że pierwsze jej egzemplarze ukażą się za kilka tygodni i natychmiast zostaną przesłane do Londynu. Poeta z wielkim wzruszeniem przyjął zarówno przekazany mu tekst jak i wiadomość o dużym zainteresowaniu jego twórczością w szerokich kręgach czytelniczych Polski oraz w środowisku młodych badaczy literatury Śląska i Zagłębia.”

 

Autor artykułu, po przedstawieniu pewnych uwag krytycznych o niektórych rozprawkach  tomu, konkludował: „[…] wysiłek wszystkich autorów dał w rezultacie nieocenionej wartości encyklopedyczne dzieło, które stanowi obecnie jedyne obfite źródło wiadomości o osobie poety. Po przeczytaniu czwartego tomu "Skamandra" wiemy już o nim wszystko. A jednak żeby go poznać, trzeba czytać jego poezję”

 

Istotnie, czwartego czerwca wraz z panią  Marią złożyłem wizytę Stanisławowi Balińskiemu w domu opieki dla starszych osób na Actonie. Ucieszył się z przekazanej książki o nim. Był podniecony, bardzo rozmowny. Mówił, spiesznie,  gorączkowo: „Kocham Litwę, choć urodziłem się w Warszawie”. Z pewną dumą w głosie dodał: „Moją prababką była Ludwika  Śniadecka...”

 

  Po pewnym czasie ochłonął i stał  się w myśleniu wyjątkowo rzeczowy. On, „ostatni Skamandryta”, autor pięknych wierszy i tekstów prozatorskich,  zawartych w tomikach:  Wieczór na Wschodzie, Tamten brzeg nocy, Wiersze zebrane 1927-1947, Peregrynacje, Miasto księżyców, Talizmany i wróżby całe dziesięciolecia emigracji żył tęsknotą za Polską. Interesował się sytuacją w Kraju, zasięgiem jego obecności jako poety, wreszcie pracami naukowymi w naszym Instytucie - wówczas zlokalizowanym w Sosnowcu. Tematów nie brakowało. Wizyta była wyjątkowo długa. Klimat rozmowy od początku miał charakter bardzo swojski, niemal rodzinny.

 

Poeta był zainteresowany pani Liebhardtowej i moimi częstymi odwiedzinami,  a ponieważ mieszkałem poza Actonem, zaproponował mi zamieszkanie w jego opróżnianym domu - a więc blisko. Na jego życzenie   Maria Liebhardtowa przekazała tę decyzję bratowej poety, wdowie po Janie, pani Marii Balińskiej-Jundziłłowej. Ponieważ willa była w stanie likwidacji pani  Jundziłłowa  - która zaopiekowała się mną - co pewien czas przenosiła mnie z pokoju do pokoju. Widziałem, że dom umiera, że za pewien czas nic już tu nie będzie na swoim miejscu, przeto robiłem dokumentację fotograficzną pokojów, kuchni, ogrodu, ulicy Lillian Avenue. Także -  później-   ludzi, którzy z polecenia pana Stanisława, odwiedzali mnie. Mają one dla mnie wartość uczuciową. Przydadzą się też kiedyś dla młodszych badaczy Balińskiego. Nie zrobiłem natomiast ani jednego zdjęcia schorowanego poety. Sumienie na to nie pozwalało...

 

Następnego dnia pan Baliński pytał o warunki zakwaterowania,  a jednocześnie dokładnie mnie instruował, gdzie co jest. Powiedziałem, że rozpocząłem pisanie  „Dziennika londyńskiego”. Zainteresował się tym i prosił o przeczytanie jakiegoś fragmentu. Widząc, że mam rękopis, zaproponował mi skorzystanie z jego maszyny. Będzie mi zapewne łatwiej. Stało się swego rodzaju normą - dla mnie było to miłe i pożyteczne - że pan  Stanisław prosił o czytanie mu fragmentów dziennikowych, w których zapisywałem treść rozmów z poprzedniego dnia. Słuchał uważnie, aprobował bądź starannie dookreślał lub korygował. Jego prawdziwym bogactwem w tym czasie była fenomenalna pamięć.

 

 Kiedy o autorce Przejścia przez Morze Czerwone, o której mówiliśmy sporo poprzedniego dnia, napisałem „Zofia Romanowiczówna”, natychmiast sprostował: „Romanowiczowa”. Potem dodał: „A z domu Górska”.

 

Lubił rozmawiać o własnym domu, choć zdawał sobie sprawę z tego, że do niego  nie wróci.. Willa miała być przez rodzinę sprzedana. Tak uzgodniono. Słuchał, że koszę trawę w małym ogródeczku i pielęgnuję róże. Właśnie, gdy jedną taką gałązkę wręczyłem mu, poprosił, aby po jednej róży wręczyć następnym razem paniom - prawie stuletnim staruszkom -  które otaczały go półokręgiem drzemiąc na wózkach lub w fotelach. Następnego dnia skorygował decyzję. Róże miały kolce - wręczyłem róże pielęgniarce, która włożyła je do wazonu. Na wspólny użytek. Kiedy do pielęgniarki szepnąłem: "Mr. Baliński is a  great polish poet..." - położył palec na ustach, abym zaprzestał... Rzeczywiście był człowiekiem skromnym.

 

Przyniosłem mu kilkanaście kartek (leżały w przedpokoju na podłodze) z jego bezustannie poprawianymi wierszami. Powiedział, aby tego rodzaju materiały uchronić przed "czarnymi workami" na śmieci  i  wykorzystać w pracy naukowej.  Od tego momentu bezustannie wracaliśmy do problemów procesu twórczego. Ujawnił, że wielekroć zaczyna pisać jakiś wiersz od końca, od pointy. Później w ciągu dnia lub nocy przychodzą do głowy wcześniejsze segmenty całości. Trzeba je zapisać natychmiast, bo mogą być zapomniane. Trzeba zejść schodami z sypialni na piętrze na parter - do gabinetu. Trzeba utrwalić w słowie pisanym fragment powstającego wiersza. Wtedy się nawet zapalał; mówił nieco żartobliwie:  „Schodami w górę, schodami w dół...”

 

Właśnie w czasie takiego schodzenia po wąskich, typowo angielskich schodach,  Stanisław Baliński, mający po wypadku w mieście sztuczne biodro, spadł i stracił przytomność. Nazajutrz po południu znalazła go Zofia Supińska  - sąsiadka, mająca klucze do mieszkania samotnego poety. Okazuje się, że przeczołgał się przez korytarz, przeszedł kuchnię i oparł się o kaloryfer obok drzwi prowadzących do ogrodu.

 

Odwiedzałem go trzy razy dziennie. On, człowiek światowy, wieloletni dyplomata, mówił piękną, elegancką polszczyzną. Bez jakiejkolwiek wielkopańskiej maniery. Godzinami snuliśmy refleksje o polskiej kulturze, problemach egzystencjalnych, o poezji. Znawca opery, wykształcony muzycznie wymagał od wiersza pewnej melodyjności. Dlatego nie bardzo akceptował form awangardowych stosowanych na przykład przez przedwojennego Przybosia. Tę melodykę stale prezentował. Oto początek wiersza Polska Podziemna:

 

Moją ojczyzną jest Polska Podziemna,

Walcząca w mroku, samotna i ciemna

Moim powietrzem jest wicher bez nieba,

Moim pokarmem jest krew w garści chleba,

A moim światłem, co płonie z daleka,

Jest nasze prawo i prawo człowieka.

 

Pragnął wrócić do Polski, do Warszawy. Pytał: „Do kogo?” Jego rodzina wymarła, jego pokolenie w większości  też. Wieczorem 23 czerwca 1984 prosił podczas pożegnania: „Niech pan pozdrowi moją prawdziwą  przyjaciółkę, Marysię Kuncewiczową; niech pan pozdrowi polskie powietrze, którym się tak lekko oddychało”. W lipcu 1984 roku przekazałem pani Marii dobre słowa od pana Stanisława. Przez wszystkie następne lata bezustannie myślałem i nadal myślę o nim i to powietrze pozdrawiam patrząc na białe brzozy, które tak uwielbiał. Spacerował między nimi w okolicach Warszawy, Kazimierza na Wisłą,  i w Sienieżycach na Litwie… W bieżącym roku skończyłby 110 lat.

 

WŁODZIMIERZ WÓJCIK

 

1

Zobacz także

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Warto przeczytać

Reklamy
Recenzje miesiąca
Srebrny łańcuszek
Edward Łysiak ;
Srebrny łańcuszek
Katar duszy
Joanna Bartoń
Katar duszy
Dziadek
Rafał Junosza Piotrowski
 Dziadek
Klubowe dziewczyny 2
Ewa Hansen ;
Klubowe dziewczyny 2
Egzamin na ojca
Danka Braun ;
Egzamin na ojca
Cień bogów
John Gwynne
Cień bogów
Wstydu za grosz
Zuzanna Orlińska
Wstydu za grosz
Jak ograłem PRL. Na scenie
Witek Łukaszewski
Jak ograłem PRL. Na scenie
Pokaż wszystkie recenzje