Pirat bardzo romantyczny. Wojciech Witkowski

Data: 2014-03-07 15:08:50 Autor: Sławomir Krempa
udostępnij Tweet

Wydaje się, że człowiek, który zasłynął opowieściami o podróżach i przygodach pewnego wilka morskiego musiał być bardzo zżyty z morzem. Okazuje się jednak, że było zupełnie inaczej.

- Mój mąż z morzem nie miał nic wspólnego - mówi nam w długiej rozmowie wdowa po pisarzu, Wilisława Witkowska. - No, może poza tym, że urodził się w Gdyni i nad morzem mieszkał przez wiele lat. Można powiedzieć, że był prawdziwym "szczurem lądowym".

 

Mały romantyk

Witkowski wywodził się z rodziny, w której bardzo mocno obecne były tradycje związane z handlem i kupiectwem. Jego dziadek handlował maszynami rolniczymi. - Ojciec Wojciecha posiadał z kolei sklep typu, jak to się przed wojną mówiło, "szwarc, mydło i powidło". To był swoisty dom towarowy. Męża jednak zupełnie nie ciągnęło do handlu - był najmłodszym z trójki rodzeństwa, jakby mniej twardo stąpający po ziemi niż jego bliscy. Gdy był mały, szukał w wąwozie na Oksywiu zranionych ptaków, opiekował się nimi. Był bardzo wrażliwy. Co tu kryć - bardzo mi się to podobało... - wyznaje Witkowska. 

Już od młodości Wojciech Witkowski pisywał wiersze, wydane później w tomach "Arras i dzień" (1966), "Czekając na syna" (1967) oraz "Do poematu" (1978). Debiutował właśnie jako poeta na antenie Polskiego Radia w 1959 roku. 

Z wykształcenia był polonistą, zakochanym w romantyzmie. W szkole pracował tylko przez kilka lat, a bliscy mawiali, że nie pasował do ówczesnej rzeczywistości. Był człowiekiem bardzo sentymentalnym, idealistą. Książki kolekcjonował namiętnie z myślą o przekazaniu ich później synowi. 

Z naturą romantyka kontrastował jego sposób bycia - Witkowski był człowiekiem bardzo dowcipnym, mistrzem ciętej i błyskawicznej riposty. Gdy brał udział w dyskusji, natychmiast zwracał uwagę tubalnym, basowym brzmieniem głosu. Również mocna postura i zarost zdradzały raczej - jak powiedzielibyśmy dzisiaj - typ "maczo" niż wrażliwego romantyka. 

 

Bez sensacji i hałasu

Nie ma w jego życiorysie wielkich sensacji czy zbyt wielu zabawnych anegdot. Witkowski był od 1967 roku redaktorem "Głosu Stoczniowca". Pisywał tam felietony i artykuły. Do swoich tekstów podchodził z ogromną powagą - przez wiele godzin przygotowywał się, szperając w słownikach, leksykonach i encyklopediach. Już po 1989 roku mówił, że dzisiejsi dziennikarze wydają mu się nieodpowiedzialni z ciągłym "wyścigiem szczurów", pogonią za sensacją i gorącymi tematami. W PRLu unikał raczej spraw bieżących - wolał pogrążyć się w dobrej lekturze. 

Był też - jak wielu pisarzy - raczej mało zaradny życiowo. - Wojciech nie bardzo interesował się domem, sprawami związanymi z gospodarstwem domowym, zakupami. Był typem mężczyzny, który jeśli nie znajdzie w sklepie produktu marki jasno określonej przez żonę, nie będzie zawracał sobie głowy szukaniem innych, podobnych przedmiotów. Gdy, mocno zagoniona opieką nad naszym synem i pracami domowymi - jestem z wykształcenia nauczycielem historii - mówiłam, że nie mam czasu przeczytać ważnego eseju z paryskiej "Kultury", kręcił tylko głową z dezaprobatą - wyznaje Witkowska. - Ale kochaliśmy się bardzo mocno. Mąż był wspaniałym ojcem, bardzo zżytym z synem, a później i z wnukiem. Syn śmiał się, że później zyskali z żoną w jego osobie bardzo luksusową opiekunkę do dziecka. 

W jego opowieściach o żonie Rabarbara - Barbarze odbija się chyba trochę pani Wilisława - kobieta twardo stąpająca po ziemi, znająca swoją wartość, ale też zatroskana o sprawy codzienne. Przypomnijmy: 

- Ojej, Barbaro – powiedział pirat, gdy wrócił do domu obładowany workami z tytoniem – nie wiedziałem, że można wygrywać wojny bez amunicji.- Też mi nowość! – odpowiedziała. – Ja zawsze wygrywam bez jednego wystrzału. Nie zauważyłeś? – I bardzo z siebie zadowolona usiadła na skrzyni, w której schowała talara.

 

Poczucie straty

Problemy zaczęły się w latach dziewięćdziesiątych, gdy rozwiązano redakcję "Głosu Stoczniowca". - Mąż nagle z dnia na dzień stracił pracę i musieliśmy radzić sobie, żyjąc wyłącznie z mojej pensji - wspomina z bólem pani Wilisława. - Innej pracy nie mógł podjąć, bo zbyt ważne dla niego było pisanie, które wymagało bardzo wiele czasu i przygotowań. Problem w tym, że jego książek po 89 roku nie chciano już wydawać. Co gorsza, mąż podpisał umowę na publikację trzeciej części Pirata Rabarbara, ale w obliczu wielkich kłopotów finansowych polskich wydawnictw wydanie książki bardzo mocno przeciągało się w czasie. 

Pojawiły się propozycje sprzedaży praw do Burzliwych dziejów pirata Rabarbara za granicę. Niestety, wymagano, by autor sam zlecił tłumaczenie tekstu, to zaś było dla ludzi żyjących z jednej pensji nauczycielskiej po prostu za drogie. 

W 1998 roku Wojciech Witkowski zaczął tracić wzrok. Wyrok był brutalny: jaskra. Dramat niewyobrażalny tym bardziej, że Witkowski uwielbiał czytać i pisać. Do 2006 roku, mimo kolejnych zabiegów i operacji, pisarz widzi coraz mniej. W końcu ślepota jest już niemal całkowita. 

- Początkowo mąż chciał dyktować mi kolejne książki, ale było to dla nas zbyt trudne. Mąż pisał swoje książki i wiersze ołówkiem, a potem poprawiał je przez wiele godzin, cyzelował, dopracowywał. Był przywiązany do tego, co sam napisał. Ja z kolei jako nauczycielka miałam tendencję do poprawiania, wtrącania się, sugerowania kolejnych poprawek. To musiało skończyć się raczej wybuchowo - wyznaje pani Witkowska. 

Nie sprawdził się również dyktafon - autor Żegnania przedmieścia nie potrafił tworzyć w ten sposób. Pokochał natomiast audiobooki, których przy pomocy żony i syna zebrał pokaźną kolekcję. 

Nowych wydań książek o Rabarbarze (Burzliwe dzieje pirata Rabarbara, Dalsze burzliwe dzieje pirata Rabarbara, Jeszcze dalsze burzliwe dzieje pirata Rabarbara), które ukazały się nakładem Bisu, Witkowski już nie zobaczył. Prosił natomiast syna i wnuka, by opowiedzieli mu, jak wyglądają - na jakim papierze wydrukowano jego książki, jaka jest ich kolorystyka, czcionka. - Czasami "oglądali" te książki dłużej niż trwałoby ich przeczytanie - śmieje się Wilisława Witkowska. Natomiast wersje audio w interpretacji Modesta Rucińskiego bardzo mu się podobały. Miał jedno zastrzeżenie: tak bardzo wsłuchiwał się w tło nagrań, że potrafił znaleźć w nim najdrobniejsze szumy. Ale to raczej wina sprzętu, na którym słuchał owych audiobooków. 

Witkowski pozostawił po sobie setki stron notatek do kolejnych książek, które przygotowywał przez lata. Zbierał na przykład materiały na temat pierwszych stoczniowców, planował na ich temat książkę. Były takie lata, kiedy niemal całkowicie poświęcił się opiece nad wnukiem. Wnukiem, który znał książki dziadka i je uwielbiał. Chłopiec lubił też rywalizować z dziadkiem, pisząc własne bajki, historie opowieści. I podobnie jak twórca pirata Rabarbara nie pozwalał zmienić w nich nawet jednej litery. Może to on po latach dokończy dzieło dziadka i po uporządkowaniu jego notatek napisze kolejną książkę?

1

Zobacz także

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Warto przeczytać

Reklamy
Recenzje miesiąca
Srebrny łańcuszek
Edward Łysiak ;
Srebrny łańcuszek
Katar duszy
Joanna Bartoń
Katar duszy
Dziadek
Rafał Junosza Piotrowski
 Dziadek
Klubowe dziewczyny 2
Ewa Hansen ;
Klubowe dziewczyny 2
Egzamin na ojca
Danka Braun ;
Egzamin na ojca
Cień bogów
John Gwynne
Cień bogów
Wstydu za grosz
Zuzanna Orlińska
Wstydu za grosz
Jak ograłem PRL. Na scenie
Witek Łukaszewski
Jak ograłem PRL. Na scenie
Pokaż wszystkie recenzje