Rękopis
niestety nie pamiętam. Czy wobec tego nie będzie to dla pana zbyt trudnym zadaniem?
Pokręcił głową przecząco. Zdawalo mi się,że odchodząc, nieznacznie się uśmiechnął.
Ale może tylko mi się przywidziało?
Tym razem musiałem czekać znacznie dłużej. Nie było go może z kwadrans. Wyglądał
także na z lekka zasapanego. Położył przede mną na stoliku dużą tekturową teczkę.
-
-
Dlaczego nie powiedział mi pan, że książka jest w rękopisie ? - zapytał, starając się
-
wyrównac oddech. - Wróciłbym znacznie wcześniej, a tak , zanim się zorientowałem, upłynęło sporo czasu i musiałem chodzić daleko.
-
-
Cóż, nie wiedziałem, że to dla pana ważne – udawałem Greka. Wziąłem ze stołu
-
teczkę i życząc mu dobrej nocy, udałem się na górę do mego pokoju.
Przekręciłem za sobą klucz w zamku.
Zapaliłem lampę i siadając przy biurku, drżącymi z podniecenia palcami, rozsupłałem
w końcu tasiemki i otworzyłem teczkę. Przed moimi zdumionymi oczami leżał rękopis pod ty-
tułem "Mistrz Hatowanego Listowia", mojego autorstwa.
Zachodziłem w głowę w jaki sposób mógł wejść w jego posiadanie. Czyżby mnie
okradł ? Rękopis przechowywałem zamknięty na cztery spusty, ale mógł mieć zapasowy klucz.
Sięgnąłem do szuflady. Rękopis "Mistrza" tkwił tam nadal, tak jak go pozostawiłem.
Porównałem oba egzemplarze – zdawały się być identyczne. Nawet skreślenia i poprawki były
"na swoim" miejscu. Pozostawało teraz stwierdzenie najciekawszego. Książka moja była przecież
dopiero in statu nascendi. Wiedziałem, w którym miejscu przerwałem ostatnio pisanie...
Nie mogąc opanować wzbierającej ciekawości, przewracałem kartki. Kiedy doszedłem
do tej, którą należało odwrócić, aby wyjaśnić zagadkę, zatrzymałem się. Bałem się zajrzeć
na następną stronę.
Nieznacznie uniosłem papier i rzuciłem do środka trwożne spojrzenie.Tekst urywał się
w miejscu, w którym przerwałem pisanie, ale tylko pozornie, biegł bowiem dalej, litery były bar-